poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział VII

Syriusz już prawie czuł, jak zbliża się Sąd Ostateczny czy co tam miało być by osądzić jego duszę. Oczywiście nie wierzył w Boga, no bo niby jak? Nie wierzył w absolutnie nic czego nie mógł zobaczyć i dotknąć albo chociaż czego istnienie nie zostało potwierdzone naukowo. Był stuprocentowym ateistą. 
Teraz jednak miał wrażenie, że coś tam jest, no bo w końcu musi. On umarł, nie żyje, a tu nagle ma wrażenie jakby skakał sobie z chmurki na chmurkę, tylko przy zgaszonym świetle, co, musiał przyznać, byłoby naprawde przyjemne, gdyby tylko nie dobiegające z daleka, opłakujące go głosy Jamesa i Jade. 
No właśnie, o co z tymi głosami jest nie tak? Niby wydają się normalne, wymyślone przez niego i jego chorą wyobraźnię, jednak czy on kiedykolwiek byłby w stanie wymyślić to, że Potter i Thirwall to rodzeństwo cioteczne? Chyba, że coś z nim było nie tak i po tych mugolskich tabletkach coś zaczęło mu odwalać. Tak, to definitywnie chodzi o te tabletki. 
Nagle przed oczami stanęła mu jaśniejąca jakimś anielskim blaskiem dobrze znana twarz, okalana gęstwą czarnych, potarganych loków i zapłakane piękne, dwukolorowe oczy. 
- Syriuszu, ty idioto - zaszlochała, ściskając go za nadgarstki. - Ty dupku, debilu i beznadziejny psychopato!
- Jade - chłopak uśmiechnął się blado. - Moja kochana mała Jade. 
- Nie twoja, nie mała i już na pewno nie kochana - prychnęła dziewczyna, z czułością odgarniając mu włosy z czoła. - Zostawiłeś mnie tam, samą, opuszczoną, a sam poszedłeś sobie na drugą stronę do lepszego świata? - usmiechnęła się lekko. - Nie Syriuszu, tak się nie bawimy! 
- Zostajesz tu ze mną? - spytał Łapa z nadzieją, chwytając jej twarz w dłonie. 
- Przepraszam, że o to pytam ale popierdoliło cię? - dziewczyna odsunęła się od niego i spojrzała na niego z naganą. - Ja nie zostawię Jamesa i Remusa! 
- A Glizdek? - spojrzał na nią spod przymrużonych powiek, uśmiechając się lekko. 
- Jego bym akurat zostawiła i to bez wyrzutów sumienia - mruknęła Czarna, chowając twarz w dłoniach. - No ale dobra, decyzja, wracasz czy tu zostajesz? 
- A mam wybór? 
- Nie masz - dziewczyna usmiechnęła się lekko. Syriusz z przerażeniem zanotował, że jej twarz robi się coraz bardziej przezroczysta i zamazana, jakby powoli zapominał i już nie mógł przypomnieć sobie szczegółów. 
Wziął głęboki oddech, chcąc nabrać więcej powietrza potrzebnego mu do życia, jednak jego płuca były jakby przygniecione czymś ciężkim. Chociaż wiedział, że to nie możliwe, ponieważ już był martwy, czuł, jakby się dusił. Wziął kolejny oddech, walcząc z tym okropnym uczuciem ponownego umierania, jednak zamiast powietrza wciągnął tylko jakąś okropną, mętną ciecz. 
Jego ciałem wstrząsnęły okropne dreszcze. Zaczął wymiotować, starając się wyrzucić to z siebie, jednak ciecz jakby nadal wypływała, cały czas czuł ją w swoim gardle i żołądku. 
A więc to jednak koniec, pomyślał sobie, musiał być w życiu bardzo złym człowiekiem więc trafił do piekła i teraz już na zawsze będzie żygał czymś dziwnym. Wspaniale, idealna perspektywa! 
Nagle poczuł, jak czyjeś drobne dłonie przylegają do klatki piersiowej, uśmierzając ból. Nawet będąc w takim stanie wiedział, do kogo należą. 
- Jade - wychrypiał, biorąc głęboki oddech i gwałtownie otwierając oczy. - Jade, ja umieram...
***
Remus błąkał się po swoim dormitorium obijając się o ściany. Nie miał pojęcia co ze sobą zrobic, jak tylko przygryzać wargi, wbijać sobie paznokcie w wewnętrzna stronę dłoni, tak, że spływały krwią i ze wszystkich sił starać się nie myśleć o przyjaciołach i o tym, że wszystko co się stało to tylko i wyłącznie jego wina. 
Jade i Syriusz byli w skrzydle szpitalnym, ona z okropną raną w ręce, po tym, jak tracąc panowanie nad sobą prawie ją zabił, on po nieudanej próbie samobójstwa, ponieważ Czarna przestała mu ufać. James snuł się po całej szkole, odwiedzając to jedno to drugie w skrzydle szpitalnym i obwiniając się za niedolę przyjaciół, a Peter nie mógł ustać na chwilę w jednym miejscu, targany okropnym poczuciem beznadziejności i przerażenia. 
A wszystko przez niego, przez wilkołaka, Remusa Lupina, któremu się, kurwa, zdawało, że wreszcie znalazł swoje miejsce na ziemi. 
Czując napływające już do oczu łzy, rzucił się na najbliższe łóżko, które akurat należało do Jamesa i schował twarz w zakrwawionych dłoniach, nie bacząc nawet na to, że brudzi pościel przyjaciela. To jego wina, to wszystko jego wina! Ile by dał, gdyby Syriusz zabił go, wtedy, gdy miał okazję... 
- Puk puk? - rozległo się ciche pukanie i drzwi otworzyły się, ukazując stojąca na progu drobną osóbkę w zadużej, czarnej bluzie z kapturem, spod którego wystawały tylko oczy . - Mogę wejść? 
- Czarna? - Lupin gwałtownie poderwał się na nogi. - Co ty tu..? 
- Przykro mi... - osóbka podeszła bliżej i zdjęła z głowy kaptur. Zamiast pukli pięknych, czarnych i błyszczących włosow na jej ramiona opadały dwa luźne, płomienno rude warkocze. Osobą stojąca przed nimi nie była Jade. Była to Lily Evans. 
Widząc w jakim jest stanie po prostu usiadła koło niego i mocno przytuliła. 
- Masz, Jade powiedziała, żebym zaniosła to do ciebie na przechowanie, może  poczujesz się choć odrobinę lepiej a ona będzie miała pewność, że są bezpieczne - mruknęła cicho, wciskając mu coś do ręki i uśmiechając się lekko poprzez łzy. Remus dopiero teraz zauważył, że jej również musi być ciężko. Czarna była w końcu jej przyjaciółką. Może nie jakąś najlepszą na świecie, ale jednak przyjaciółką. Jedyną przyjaciółką. - No weź to, na co czekasz? - dodała już ostrzejszym tonem, widząc, że chłopak uważnie jej się przygląda. Chwila słabości minęła, Lilyanne Evans znowu była twarda. Musiała byc twarda. Bo jak nie ona, to kto? 
Chłopak z wachaniem wziął od niej małe zawiniątko. Było tam kilka prywatnych rzeczy Thirwall, kilka zdjeć przedstawiających ją z rodziną lub przyjaciółmi, jej ulubiony polarowy kocyk w kotki, okulary przeciwsłoneczne, kilka ulubionych książek i mugolski odtwarzacz mp3 z ulubionymi piosenkami Czarnej. 
Standard. Bez którejkolwiek z tych rzeczy dziewczyna nie ruszała się z domu. 
A teraz postanowiła powierzyć je akurat jemu. Dlaczego?
- Dlaczego daje to akurat mi? Dlaczego nie Syriusz albo James? - spytał, wypowiadając na głos wszystkie swoje najgorsze obawy. 
- Ja nie, bo pewnie od razu bym to zgubił - powiedział, siląc się na obojętny ton, opierający się o framugę o drzwi James. Na głowie miał kaptur, naciągnięty na same oczy, tak, że jego twarz była w cieniu, jednak po drżeniu jego głosu Remus rozpoznał, że jego przyjaciel płacze. - A jeśli chodzi o Syriusza, to on... On... - jego dolna warga zaczęła drżeć, więc Lupin szybko zerwał się z łóżka i podszedł do przyjaciela. 
- Ciiii, wszystko w porządku - przytulił go i poklepał po plecach, starając się choć trochę uspokoić roztrzęsionego Pottera, jednak sam był zbyt zdenerwowany. Pierwszy raz w życiu widział płaczącego Jamesa, więc sprawa musiała być poważna. - Powiedz mi prosze, spokojnie, co się stało? 
- Syriusz nie... On nie... Syriusz nie żyje! - wydukał z siebie a chwilę potem wybuchł chisterycznym płaczem. 
~~~~~
Tak trochę sie rozpisałam, ale jak nie miałam weny przez pół roku to teraz nie narzekam, jak mam jej nadmiar ;) Mam nadzieje ze sie podoba i wyjaśniło sie, czy Syriusz przeżyje :3

sobota, 28 czerwca 2014

Rozdział VI

Jade stała nad przyjacielem, trzymając go za ręce. Płakała. Stojący obok niej James objął ją ramieniem. W jego oczach również czaiły się łzy. Chociaż wiedział, jak absurdalnie to brzmi, nadal uważał, że to jego wina, że Syriusz postanowił się zabić. 
- Chodź już, Czarna, on nie żyje, musimy o tym kogoś powiadomić, jego rodzina ma prawo wiedzieć. 
- Nie Rogaczu, ja go nie zostawię - otarła łzy wierzchem dłoni. - Ty idź po Dumledore'a, ja chcę z nim jeszcze chwilę zostać sama. 
Chłopak chciał zaoponować, widząc jednak smutne oczy Czarnej, tylko wzruszył ramionami i wyszedł z pokoju. Wiedział, że Jade będzie próbowała go jakoś uratować. Wiedział również, że chociaż jego siostra ma niezwykłe magiczne zdolności, nawet jej się to nie uda. Nie, żeby wątpił w jej magiczne umiejętności, po prostu wiedział, że to niemożliwe. Nie chciał jednak odbierać jej tej ostatniej nadziei. 
Kiedy tylko chłopak wyszedł i zamknął za sobą drzwi, Jade przycupnęła na łóżku obok przyjaciela i chwyciła go za ręce. Nie wierzyła, że on mógł zrobić coś takiego tylko dlatego, że ona była na niego zła. Gdy o tym myślała sama miała ochotę podciąć sobie żyły. 
Potrząsnęła głową, chcąc odgonić te myśli. Stop. Jeśli sama sie zabije nie będzie mogła go uratować, a jej wyczulone zmysły nadal czuły drobną iskierkę życia gasnącą w jego ciele. 
Oczywiście nie mogła winić Jamesa za to, że on tego nie wyczuwał. Każdy czarodziej gdy staje się animagiem staje się też odrobinkę tym zwierzęciem, w które się przemienia. James stał się jeleniem, wspaniałym i dumnym roślinożercą, nie mógł więc wiedzieć nic o śmierci i zabijaniu, jeśli sam tego nie doświadczył. Ona natomiast była kotem, mordercą i choć tego nie znosiła, znała to uczucie, gdy z ofiary wycieka ta ostatnia cząstka duszy, gdy staje się ona tylko kawałkiem martwego mięsa. Dlatego też wiedziała, że choć z Syriusza już wylewa się potrzebna mu do życia krew, ta cząstka duszy nadal w nim pozostała, a dopóki ona tam jest, chłopak nie jest martwy. 
- Uratuję cię - szepnęła do przyjaciela podwijając rękawy swojej szaty i wyciągając różdżkę. - Przysięgam na wszystko...
***
Glizdagon błąkał się po korytarzach Hogwartu nie mając co ze sobą zrobić. Był czujniejszy niż i podskakiwał ze strachu na widok każdego cienia, jakby oczekiwał, że ktoś zaraz go napadnie. Chociaż nie była to prawda i w Hogwarcie było bezpiecznie, on czuł, że nic nie będzie już takie jak dawniej. No bo jak miało być, skoro Jade już nigdy im nie zaufa, przez co Syriusz chciał się zabić, Remus włóczy się po szkole jak zombie, obwiniając siebie o wszystko co najgorsze, a James zupełnie stracił cały swój charakter i nawet nie lata za Lily Evans? 
Ta słynna, nieujarzmiona grupa Huncwotów rozpadła się. To, co zdaniem wszystkich miało przetrwać do końca ich życia pękło jak dmuchana bańka. Z tej piątki nieustraszonych dzieciaków pozostał już tylko on, Peter Pettergiew, zbyt przestraszony by starać się cokolwiek zdziałać. Ostoja bezpieczeństwa która otaczała go od ponad pięciu lat zniknęła. 
Co on sam jeden, biedny ma zrobić? Przecież on jest tylko szczurem, nikim więcej, sam sobie nie poradzi! Teraz, gdy pozostali Huncwoci już go  nie ochronią, musi się postarać znaleźć kogoś innego, kto będzie o niego dbać i nie pozwoli go skrzywdzić. 
Westchnął cicho. Chociaż nie podobało mu się to, co zamierzał zrobić, wiedział że to konieczne. 
Z duszą na ramieniu podreptał do sowiarni i przywiązał złożoną na cztery małą karteczkę do nogi Cersei, swojej pięknej, złocistej płomykówki, którą rok temu dostał na urodziny od przyjaciół. 
- Zanieś to do Regalusa Black - wydukał z siebie, starając się ignorować natarczywe i pełne dezaprobaty spojrzenia pozostałych sów jego przyjaciół. - Niech wie, że rozważyłem jego propozycję no i... No niech stracę, ale skoro to dla niego takie ważne... 
Odwrócił się i wpadł prosto na czerwonego ze złości Jamesa Pottera. Po jego minie widać było, że wszystko słyszał i raczej mu się to nie spodziewało. 
~~~~~
Wow! 
No normalnie sama w to nie wierzę ale po ponad pół roku przerwy udało mi się napisać coś na tego bloga ;D 
Mam nadzieje, że chociaż jest taki trochę krótki i po tak długiej przerwie, jednak choć trochę wam się spodoba :3

niedziela, 22 grudnia 2013

Rozdział V

Minął już miesiąc od początku roku szkolnego, a dwa tygodnie od pamiętnych wydarzeń, kiedy Jade została w końcu wypuszczona ze skrzydła szpitalnego. Nikt nie pytał się jej, jak to się stało, że mimo pogryzienia przez wilkołaka, nic jej się nie stało. Z pewnością uznali, że to przez to, że jest metamorfagiem, co dziewczyna przyjęła z wyraźną ulgą. 
Jedyną osobą, która nie była zadowolona z takiego obrotu sprawy był James. Zbliżał się mecz, Gryfoni kontra Puchoni a jego dwaj najlepsi ścigający nie mogli trenować. O ile Jade przynajmniej miała jeszcze tydzień na treningi, o tyle było pewne, że Black nie da rady zagrać. Właściwie nikt nie wiedział, co takiego mu się stało - wiadomo było tylko tyle, że następnego dnia rano znalazł go James. Był nieprzytomny, w podartych szatach, cały w zaschniętej krwi, z wieloma bliznami i śladami po ugryzieniu, a jego ręka była złamana w trzech miejscach. Hagrid, z którym James rozmawiał tego dnia, stwierdził, że mogły zaatakować go akromentule i nie ma pojęcia, jakim cudem wogóle uszedł z życiem, kiedy jednak chłopak zapytał się go, skąd akromentule się tam wzięły, nabrał wody w usta. No cóż, trudno, to chyba nie było aż takie ważne, a skoro Dumbledore ufa Hagridowi, to on też powinien.
***
Jade, cała zapłakana, wpadła do dormitorium i rzuciła na łóżko, przytulając do maskotki pluszowego wilka. Czemu nikt wcześniej nie powiedział jej o wypadku Syriusza?! Był przecież jej przyjacielem, bratem! Nawet po tym co chciał zrobić Remusowi (w głębi serca wciąż wydawało jej się, że to nie był tak naprawde on) nie mogła przekreślić tego wszystkiego co ich łączyło. Nie była jednak typem osoby, która się użala. Szybko otarła oczy wierzchem dłoni, przepłukała twarz woda i przeczesała włosy palcami. Wygladała okropnie, ale trudno, potem będzie czas na upiększanie, teraz przyjaciel jest ważniejszy. Wybiegła z pokoju, przy okazji wpadając na zatroskaną Lily. 
- Hej, jak się czujesz? Wyglądasz okropnie! - powiedziała, zanim zdołała ugryźć się w język. - Znaczy... No wiesz, jakbyś była chora albo coś! 
- Jestem chora, pogryzł mnie wilkołak - rzuciła jej wrogie spojrzenie. - Nie mam pojęcia, czy dam radę zagrać w następnym meczu, bo rana wciąż ropieje... - spuściła wzrok i, nie mając nic lepszego do roboty, zaczęła zmieniać wzorki na swoich sznurówkach. Lily przewróciła oczami. 
- A wy znowu tylko o quidichu! Nie, że nie będziesz mogła odrabiać prac domowych, tylko, że nie złapiesz jakiejś tam płytki! Potter to samo, ciagle mi tylko o miotłach gadał! - wybuchła, potrzasając gniewnie lokami, Czarna uznała więc, że bezpieczniej będzie się oddalić. Kiedy już dochodziła, Ruda nagle złapała ją za rękę. 
- Poczekaj, Dumbledore chce cię widzieć. Ciebie i Pottera. Mówi, że to coś ważnego, o czym powinniście wiedzieć... 
***
- Usiądźcie, prosze, opowiem wam pewną historię - Dumbledore zmierzył ich przenikliwym spojrzeniem spod swoich okularów-połówek. Siedzieli w jego gabinecie, przeglądając leżące na stole zdjęcia. Przedstawiały one w większości przypadków młodą kobietę z czarnymi włosami i różnokolorowymi oczami, wyglądającą jak starsza wersja Jade i szczerzącego zęby zęby blondyna z czekoladowymi oczami. Na jednym zdjęciu było też maleńkie, różowowłose dziecko, zawinięte w kocyk z herbem Hogwartu.
- Nie wiem, czy wiesz, Jamesie, ale twoja matka miała siostrę, Orgallussę. Poznała ona i poślubiła ona pewnego człowieka, o imieniu Leopold Thirwall. Był to, jak się z pewnością domyślasz, daleki kuzyn twojego ojca, Jade. Byli oni ze sobą bardzo szczęśliwy, kochali się, nie mieli jednak akceptacji rodziny Leopolda. Jego matka rzuciła na Orgallussę przekleństwo, przez które nie mogła mieć dzieci. Stał się jednak cud i kobieta zaszła w ciążę i urodziła piękną i zdrową dziewczynkę, która po matce odziedziczyła piękne, różnokolorowe oczy, a po ojcu została metamorfagiem i rozumiała mowę węży. Domyślacie się może, o kogo chodzi? - Dumbledore uśmiechnął się dobrodusznie. Jade z Jamesem wymienili zdziwione spojrzenia. W końcu głos zabrał Rogacz. 
- No tak, to jest pewne, że chodzi o Czarną, znaczy sie, Jade, ale skoro to jest prawda, to czemu nie mieszka ona z rodzicami tylko z Thirwillami? Czy coś im się stało? Chodzi o tą klątwę, prawda? 
- Zaczekaj, już ci wyjaśniam. Przy porodzie coś poszło nie tak, Orgallussa poważnie zachorowała. Jej stan z dnia na dzień się pogarszał. Leopold wyruszył razem z żoną do Francji, ponieważ mieszkał tam bardzo dobry uzdrowiciel, a opiekę nad córeczką powierzył Jacobowi, kuzynowi, z którym był bardzo mocno związany a który mieszkał bardzo niedaleko i też miał małe dziecko, rocznego synka Jonathana. Jacob obiecał, że jeśli nie wrócą, zaopiekuje się Jade jak własną córką. Opiekowali się nią bardzo dobrze, sama musisz to przyznać, Jade. Byli dla ciebie jak prawdziwi rodzice. 
- Tak, to prawda, traktowali mnie jak własną córkę, na równi z Jonathanem. Gdybym nie wiedziała, nigdy bym się nie domysliła, że jestem adoptowana... Ale co się stało z moimi prawdziwymi rodzicami? 
- Bardzo mi przykro, ale tego niestety nie wiem. Wiem tylko tyle, co wszyscy, czyli że nigdy nie dotarli do tego uzdrowiciela. Po prostu zniknęli, wyparowali, jakby zapadli się pod ziemię. Nikt nie wie, jak to się stało... 
***
Szli ściśnięci pod peleryną niewidką, w ręku ściskając mapę Huncwotów. Było już dawno po ciszy nocnej, Dumbledore przetrzymał ich do naprawde późna, oni jednak musieli odwiedzić Syriusza w skrzydle szpitalnym. Jade musiała dowiedzieć się, czy to prawda, że nie zrobił tego świadomie a James nie mógł puścić jej samej. Nie teraz, gdy w szkole działo się tyle dziwnych rzeczy. Nie teraz, gdy w końcu odnalazł zaginioną siostrę... 
Nagle dziewczyna zatrzymała się gwałtownie i wlepiła dwoje pięknych oczu w orzechowe tęczówki Jamesa. 
- Rogaczu, a jak ty właściwie... - chciała zacząć jakiś temat, jednak przerwała w pół zdania i zapytała o coś zupełnie innego. - Wiedziałeś, że twoja mama miała siostrę? 
- Coś tam słyszałem, że spotykała się z jakimś tam metamorfagiem, a potem zaszła w ciążę, urodziła dziecko i nagle zniknęła, razem z tym swoim wybrankiem. Tyle dowiedziałem się od taty, mama nigdy nie chciała rozmawiać na ten temat, wspomnienia za bardzo bolały... A co, wciąż nie możesz w to uwierzyć? Powinnaś być dumna, że masz takiego wspaniałego, przystojnego i utalentowanego kuzynka! - uśmiechnął się szeroko i szturchnął cioteczną siostrę ramieniem. - Ej, no co jest? 
- Nie, nic, po prostu boję się tak trochę... 
- O Syriusza? 
- Noooooo... Z jednej strony chciałabym mu uwierzyć, że nie robił tego świadomie, ale z drugiej strony... To wyglądało tak, jakby naprawdę chciał zabić Remusa! A ty? Co o tym myślisz? 
- No bo ja... Chyba nie powiedziałem ci całej prawdy... - James pochylił się i nerwowo przeczesał włosy palcami. - Syriusz nie spadł z miotły. Ja... Znalazłem go na wpół martwego w zakazanym lesie. Był cały pogryziony, rękę miał złamaną w trzech miejscach, a z pyska kapała mu krew. Znaczy, no wiesz, był psem. Gadałem z Hagridem, mówi, że mogły zaatakować go akromentule, ale ja w to jakoś tak średnio wierzę... On... Po tym, jak uświadomił sobie, co takiego chciał zrobić, komletnie mu odwaliło. Myślę, że... Myślę, że on próbował się zabić... 
*** 
Syriusz leżał w skrzydle szpitalnym z zamkniętymi oczami i rozmyślał. Po jaką cholerę on zrobił coś takiego?! A co, gdyby Jade wtedy nie weszła? Czy naprawdę byłby skłonny zabić Remusa? Co takiego z nim się stało? Przecież sam, z własnej woli, nigdy by czegoś takiego nie zrobił! Więc co tak właściwie się stało? Czuł się tak, jakby ktoś obcy kierował jego ciałem, a on nie miał na to wpływu. A Jade? Jego kochana mała księżniczka się go bała. Po jaką cholerę ma jeszcze żyć?! Już raz próbował się zabić - skoczył między walczące akromentule, z zamiarem dania się zabić, jednak znowu jego ciałem kierowało coś, co kazało mu się bronić. Jeszcze nie teraz, nie może teraz umrzeć, nie nadszedł jeszcze czas - wołało coś w jego głowie a ciało, nie wiedzieć czemu, podporządkowało się temu głosowi. Bronił się rozpaczliwie, choć z całej siły chciał przestać i po prostu umrzeć. W końcu akromentule uciekły, przestraszyły się ogromnego srebrzystego jelenia, sprawiajacego wrażenie, jakby został zrobiony ze światła - cielistego patronusa Jamesa Pottera, a on został sam, na wpół żywy, zbyt osłabiony aby się ruszyć. Ostatnie, co zapamiętał, to smutne kasztanowe oczy i zatroskany głos przyjaciela. 
- Łapo, w co ty się znowu wpakowałeś... - zaraz potem urwał mu się film. 
Rozejrzał się po sali, w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby mu pomóc jakoś w miarę szybko odejść z tego świata. W oczy rzuciły mu się mugolskie tabletki przeciwbólowe. Z lekkim uśmiechem na twarzy sięgnął po nie i połknął wszystkie, jedna po drugiej. Nie pisał listu, bo po co, jedyna osoba, której chciałby coś powiedzieć, to Jade, ale ona pewnie i tak nie chciałaby tego czytać. Zresztą, co takiego miałby napisać? Że to nie był on? Taa, na pewno mu uwierzy. A Rogacz i tak wiedział już wszystko. Był dla niego jak brat, wiedział o nim wszystko, zrozumie, dlaczego musiał odejść. 
Nagle do głowy przyszła mu straszna myśl - a co, jeśli tabletki nie zadziałają? Chwycił leżący na stoliku skalpel chirurgiczny i mocno przejechał nim po nadgarstku, z rozkoszą patrząc, na wypływającą z z rany gęstą czerwoną krew o metalicznym zapachu. Tak, umrze tak jak żył, na własnych zasadach. Powieki coraz bardziej mu ciążyły. Rozejrzał się po sali. A więc w takim otoczeniu przyjdzie mu zginąć? Nigdy nie lubił tego miejsca. Uśmiechnął się delikatnie i zamknął oczy. Zamykał je już ostatni raz. Już nigdy ich nie otworzy, już nigdy nie będzie będzie patrzył na świat z tej perspektywy. 
Całe życie przesuwało mu się przed oczami. JadeRogaczLunioGlizdaJegoOkropnaMatkaRegulusJonathanTrafiaDoGryfindoruBiednyRemiJestWilkołakiemCzarnyPanRośnieWSiłęStająSięAnimagamiWszystkieDowciPyIDokuczanieŚlizgonomQuiditchCzarnyPanWspólneWakacjePoczątekRokuSzkolnegoAtakNaBryanaWObronieJadeLunatykNiechcącyGryzieJadeChceZabićRemusaAkromentuleRogaczCzarnaGoNienawidziMusiSięZabić...
Nagle przez jego zamroczony lekami umysł przebiła się całkowicie trzeźwa myśl - co będzie z jego małą siostrzyczką, gdy on odejdzie? Co będzie z Jade? Kto ją ochroni? 
Było już jednak za późno. Umierał. I pierwszy raz boleśnie odczuł tego konsekwencje... 
*** 
Lord Voldemort miotał się po komnacie, rzucając wszystkim, co dostało mu się do rąk. To nie miało być tak! To wszystko miało być inaczej! A on miał mieć nad tym wszystkim kontrolę! A teraz co? Chłopak, jego jedyne, mogące się sprawdzić, połączenie z tą tajemniczą dziewczyną umierał a on nie mógł nic na to poradzić! 
Wziął głęboki oddech. Gniew minął. Dobrze, spokojnie, ma jeszcze tego drugiego Blacka, który jest bardziej skłonny do pomocy. Ale i tak musi znaleźć sobie jakiś nowych "sprzymierzeńców" w jej najbliższym otoczeniu. Młody Potter odpada, jego rodzice są autorami, od razu by zauważyli, że z ich kochanym synalkiem jest coś nie tak... Ten wilkołak też nie, eliksir działa tylko na ludzi... A może ten ostatni, bez większych zdolności magicznych, po prostu szukający u nich ochrony? Tak, to jest bardzo dobry pomysł. Na jego twarz wkradł się uśmiech, który jednak nie sprawił, że wygladała ona przyjaźniej, wręcz przeciwnie, gdy się uśmiechał, jego wargi ukazywały zwierzęce niemal okrucieństwo. Och, jaki on był genialny, przecież ten młody człowiek z przyjemnością pomoże mu nawet bez eliksiru! Musi tylko poczekać na odpowiedni moment...
~~~~~
Rozdział, tak jak obiecałam, jest, chociaż nie koniecznie tak świąteczny, jak miał być ;* Jest masakrycznie dziwny, nawet jak na mnie, z tym całym samobójstwem Syriusza i tak dalej, ale nawet mi się podoba ;) No i tu właśnie mam dylemat: uratować Syriusza i sprawić, żeby zginął dopiero w 5 tomie, zabity przez Bellatriks czy po prostu pozwolić mu umrzeć ;< Czekam na jakieś sugestie, bo sama raczej sobie nie poradzę ;> Oprócz tego chcę życzyć wszystkim Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku!!! Niech spełnią się wszystkie wasze marzenia, wszystko co zaplanujecie, niech wam się uda i żebyście nigdy nie tracili odwagi i wierzyli we własne możliwości (to ostatnie to tak szczególnie do Krytyczki, z przekazem podprogowym: PISZ!!! JA BĘDĘ CZYTAĆ!!!) No i jeszcze biorąc pod uwagę to, że większość z nas jeszcze chodzi do szkoły to życzę dobrych ocen i żeby nie było przypału po dniu otwartym ;P
Buziaczki ;*
Wasza zakochana w Świętach Daughter of the Moon ;)

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Przepraszam!

PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM! 
Bardzo was przepraszam, że rozdziału tak długo nie było, ale przez tą durną szkołę wogóle nie mam weny :c Rozdział cały czas się pisze, ale to tak od ponad dwóch tygodni a ja dalej nie mogę nic wymyślić :< Po prostu totalna pustka :'( Obiecuję, że jak tylko znajdę czas i wenę, to coś napiszę, ale na razie nie mam pojęcia co :'< Jeśli ktoś miał by może ochotę, to na razie jestem jeszcze tutaj =>>> because-frenship-is-forever.blogspot.com <<<= Tutaj jakoś daję radę, bo pisze to razem z przyjaciółka i ona mnie wspiera, inaczej też nie dałabym rady :( Jeszcze raz przepraszam, jeśli was zawiodłam :'c 
PS.: Wiecie, że na przedstawieniu wigilijnym jestem lalką? Gramy Dziadka do Orzechów i mam siedzieć sobie na scenie i oglądać bitwę, a potem tłuc kolegę z klasy, który jest myszą, miotłą XD No normalnie rola życia XD A najlepsze jest to, że wszyscy mi mówią, że mam talent XD 

wtorek, 26 listopada 2013

Rozdział IV

Lily Evans wstała tego dnia wyjątkowo wcześnie, nawet jak na nią, chcąc dokończyć esej na obronę przed czarną magią, dotyczący wilkołaków i sposobów uśmiercania ich. Minęły dopiero dwa tygodnie szkoły, jednak nauczyciele już zaczęli ich zamęczać. Ale przecież w tym roku trzeba zdawać Standardowe Umiejętności Magiczne, nazywane przez uczniów SUM-ami. Nawiasem mówiąc, esej był na wczoraj, (co Ruda uznała za interesujący zbieg okoliczności, zważywszy na to, że wczoraj była pełnia), jednak uczący ich w tym roku tego przedmiotu profesor Joseph Fosher poślizgnął się na skórce od banana, wpadł na zbroję i połamał sobie kilka kości. Pani Pomfrey na szczęście (lub nieszczęście, jak kto woli) od razu go poskładała, jednak do końca dnia musiał pozostać w skrzydle szpitalnym. Lily uznała to za wspaniałą okazję do tego, aby uzupełnić swój esej o wczoraj zdobyte informacje. Wygrzebała się z łóżka i usiadła przy biórku, przy okazji lustrujac uważnie łóżko Jade. Tak jak się tego spodziewała, Czarnej znowu nie było, tak jak każdej pełni. O tym, że dziewczyna mogłaby być wilkołakiem nawet nie myślała, Jade była na to stanowczo zbyt otwarta i popularna, lubiła być w centrum uwagi. Oprócz tego poruszała sie gracją, typową dla osób, które są bardzo pewne siebie i wiedzą, że mogą naprawde wiele. Ale może Syriusz...? Przypomniała sobie wydarzenia 1 września tego roku...

Obudziła się rano, chcąc przygotować się do pierwszego dnia roku szkolnego i od razu doleciał do niej charakterystyczny zapach mokrego psa. Zmarszczyła nos i rozejrzała się po dormitorium. Na podłodze były plamy z błota i odciski psich łap, a w łóżku obok Jade leżał przytulający ją mocno Syriusz. Ruda westchnęła cicho i zaczęła budzić śpiącą Czarną, która tylko mruknęła coś pod nosem i przekręciła się na drugi bok, zakrywając głowę poduszką. Kiedy dziewczyna zaczęła ją łaskotać, wymamrotała pod nosem jakieś zaklęcie, które odrzuciło Lily na koniec pokoju. Tego już było dziewczynie za wiele. Ona chce jej pomóc, a ona co? 
- THIRWALL! - Czarna, już całkowicie obudzona, wybuchła głośnym śmiechem, przy okazji zrzucając na podłogę śpiącego Syriusza. - Minus 10 punktów dla Gryffindoru, za atak na prefekta!
- Evans, no co ty, własnemu domowi punkty odejmujesz? - Łapa ziewnął szeroko, pokazując imponująco białe uzębienie. 
- I jeszcze minus 30 za Blacka, że przebywa w sypialni dziewczyn, kiedy powinien być u siebie! A teraz wynocha stąd! JUŻ! - wrzasnęła, pokazując chłopakowi drzwi. Łapa zdawał się wogóle nie zauważać jej wyciągniętej ręki. Spojrzał z wachaniem na Jade, która stała przed lustrem, czesząc swoje długie włosy. 
- W porządku? Nie będziesz się już kładła spać, no nie? 
- Nie, nie będę, i tak bym już nie zasnęła. Możesz iść, jak chcesz - wzruszyła ramionami, wcale na niego nie patrząc. 
- Na pewno? 
- Tak, na pewno, spotkamy zaraz na śniadaniu, okey? 
- Jasne - chłopak uśmiechnął się ciepło. Nie był to uśmiech gwiazdy filmowej, którym obdarowywał wszystkie swoje fanki. Był to uśmiech pełen miłości i ciepła, zarezerwowany tylko dla niej, dla jego małej siostrzyczki. - To jak będziesz gotowa, to przyjdź do nas, tylko pukaj, bo Glizda znowu ma zwyczaj paradowania po całym dormitorium w samej bieliźnie i uwierz mi, to nie jest przyjemny widok. Aha, i jeszcze jedno, Evans, Potter przesyła buziaczki - puścił im oko i już go nie było. 
Lily stanęła przed Jade z rękami na biodrach i spojrzała na nią wyzywająco. 
- Możesz mi łaskawie wyjaśnić, co robił tutaj Black? Powinien być u siebie w sypialni, chłopcom nie wolno wchodzić do dormitorium dziewcząt! - stwierdziła, że pominie temat dziwnych łap na podłodze, może to skrzaty domowe albo coś. 
- Normalnie - Jade wzruszyła ramionami, nie zaszczycając nawet Rudej spojrzeniem. - Musieli znowu złamać zabezpieczenia. Pójdę już do chłopaków, jeśli się nie obrazisz - sięgnęła po różdżkę i wyszła z pokoju. 

- Cholera jasna!
Z zamyślenia wyrwało ją ciche przekleństwo, trzaśnięcie drzwiami i już po chwili w pokoju stała Jade. Lily na jej widok cicho krzyknęła - miała liście w rozczochranych włosach, a twarz i ręce podrapane, jakby przed chwilą przedzierała się przez jakieś gęste krzaki. Najbardziej przerażające było jednak to, że na jej przedramieniu widniało głębokie rozcięcie, jakby ślad po ugryzieniu. Ruda aż bała się myśleć, co takiego mogło jej się stać...
- Co ci jest? 
- Lilka? Co ty tu robisz? Jest... - spojrzała nieznacznie na zegarek, starając się przy okazji zasłonić ranę rękawem bluzy. - Dopiero 5 rano! 
- Kończę swój esej o wilkołakach, poczyniłam wczoraj bardzo ciekawe obserwacje - spojrzała na dziewczynę uważnie, jednak na Czarnej zdawało się to nie robić wrażenia. - Ale ponawiam pytanie, co ci się stało? 
- Nic, nie mogłam spać, więc postanowiłam polatać na miotle i spadłam do zakazanego lasu, to wszystko - wzruszyła ramionami i ruszyła do łazienki, aby wykąpać się i zmyć zakrzepłą krew, jednak Ruda zasłoniła jej drogę, cały czas przyglądając jej się badawczo. 
- Nie idziesz spać? 
- Nie, i tak bym nie zasnęła - chciała wyminąć Lily, jednak ta złapała ją za nadgarstki i zmusiła, aby Czarna spojrzała jej w oczy. 
- Powiedz! Co ci się stało?! 
- Nic, zostaw mnie, nie wtrącaj się w nie swoje sprawy - Jade wyrwała jej się, przy okazji mimowolnie odrzucając ją na przeciwległą ścianę. Schowała twarz w dłoniach. Jej niezwykłe moce były bardzo pożyteczne, ale musiała bardzo panować nad sobą, bo mogła niechcący zrobić komuś krzywdę. 
Ruda spojrzała na nią i przewróciła oczami. Stwierdziła, że jeśli Czarna jest w takim stanie, to na pewno niczego od niej nie wyciągnie, a dziewczyna może niechcący jej coś zrobić. 
- Okey, przepraszam, nie nalegam, jeśli pozwolisz, pójdę dokończyć mój esej. Wiesz, że wilkołaki odczuwają fizyczny ból, kiedy tylko dotknie się ich czymś srebrnym, nawet, jeśli nie ma pełni? Tak najłatwiej zobaczyć, czy ktoś jest wilkołakiem, po prostu podać mu coś srebrnego, jeśli zacznie się zwijać z bólu, znaczy to, że test przeszedł pomyślnie. Można też podać im specjalny eliskir, zawierający związek Ag, czyli płynne srebro. Dowiedziałam się tego wczoraj, powiedział mi o tym profesor Fosher, kiedy poszłam go wczoraj odwiedzić w skrzydle szpitalnym - usiadła przy biórku wyjęła czysty pergamin i pióro i zaczęła pisać. Nie zauważyła dziwnego wzroku Jade, która przypatrywała jej się uważnie. O tym, że Fosher nienawidzi wilkołaków wiedziała od dawna, specjalnie dlatego napisała esej nie o sposobach zabijaniu wilkołaków, lecz o ich ochronie. Wiedziała, że wszystko co zrobi, i tak ujdzie jej na sucho. Myślała jednak, że nauczyciel nie odważy się zrobić czegoś Remusowi pod samym okiem Dumbledore'a. Najwyraźniej się myliła. Albo chciał, żeby ktoś to zrobił za niego... Z głowa w chmurach ruszyła do łazienki, modląc się jednocześnie, aby jej moce zdołały jakoś zwalczyć szybko rozchodzący się w jej ciele jad wilkołaka.
***
W tym samym czasie James i Syriusz siedzieli na swoich łóżkach we własnym dormitorium, obserwując obijającego się o ściany Remusa. Byli zbyt pobudzeni, oprócz tego bali się o Jade i czekali, aż w końcu jako tako się ogarnie i do nich dołączy. James był pewien, że nic jej nie będzie, wychodziła w końcu z o wiele gorszych opresji, jednak jego przyjaciół nie dało się przekonać. Westchnął głośno, patrząc na Syriusza, który, cały blady i zupełnie do siebie nie podobny, wpatrywał się nerwowo w zegarek, drugą ręką ściskając różdżkę, i wyszedł z pokoju. Nie mógł już wytrzymać tego całego napięcia. Łapa odliczał minuty do wschodu słońca. Jeśli do tego czasu nic się nie stanie, Jade będzie w końcu bezpieczna. Jednak minuty wlekły się niemiłosiernie a dziewczyna nadal nie nadchodziła. Odgarnął włosy za uszy walnął na łóżko. 
- Kurrrrr! Gdzie ona, do jasnej cholery może być?! 
- Znając życie, we własnym dormitorium, jak chcesz, mogę iść sprawdzić - Peter spojrzał na niego uważnie, jedząc czekoladową żabę. 
- Nie dzięki - Suriusz zazgrzytał zębami i spojrzał na niego złowrogo. - Tyle to i sam wiem! Po prostu zastanawiam się, co ona tam robi tak długo jeśli coś jej się stało, to po prostu... - zacisnął dłonie w pięści, w geście bezsilnej złości, zaraz jednak wypuścił nerwowo powietrze i spojrzał na siedzącego na podłodze Remusa. Włosy miał rozczochrane, twarz bladą a na policzku widać było nowe zadrapaniem które obficie krwawiło, chłopak odmawiał jednak pójścia do pielęgniarki, dopóki nie dowie się, że z Jade wszystko w porządku. Oczy miał zamknięte, nogi podwinięte a dłonie zaciśnięte tak mocno w pięści, że aż paznokcie wbiły mu się w skórę, powodując nowe rany. Kiedy jednak wyczuł na sobie spojrzenie Łapy, od razu podniósł głowę i spojrzał na niego zaczerwienionymi od płaczu oczami. 
- Jestem potworem. Nie powinienem zgadzać się, abyście mi towarzyszyli.   Przecież to było od samego początku wiadome, że coś takiego się stanie. To wszystko moja wina... - wyszeptał, nie patrząc mu w oczy. Przyjaciel zaraz znalazł się przy nim. 
- Remi, ty weź się puknij w ten durny łeb, to wcale nie twoja wina! - chłopak stanął nad nim, złapał go za ramiona i mocno nim potrząsnął. - Przecież wszyscy wiedzą, że wilkołaki w czasie pełni działają zupełnie nieświadomie! Jeśli już, to wina moja i Rogacza, że nie zdołaliśmy przetrzymać cię zdala od Jade i Glizdy, kiedy się przemieniałeś! To zupełnie nie twoja wina i jestem pewien, że Czarnej nic nie jest! - rownież miał w oczach łzy, jednak nie bólu, lecz wściekłości. - To ja zawiodłem na całej linii, bo powinienem ją chronić, ty nie miałeś z tym nic wspólnego! 
- Ale to ja ją ugryzłem! Nieważne, czy świadomie czy nie, ale ugryzłem ją! Teraz będzie taka jak ja, też będzie potworem! Rozumiesz to? Zaraziłem ją! 
- Ktoś tak cudowny jak ona nigdy nie będzie potworem, rozumiesz? - Black podniósł go za ramiona i pchnął mocno na ścianę. Widać było, że jest bardzo wściekły i bliski przeistoczenia, a w takiej postaci stawał się szalenie niebezpieczny. A stawał się taki tylko w dwóch przypadkach - kiedy ktoś mówił, że jest taki sam jak jego rodzina i gdy obrażał Jade. Wyszczerzył zęby i powarkiwał cicho, szukając miejsca, gdzie mógłby zatopić śmiercionośne kły. W tej chwili nie zwarzał nawet na to, że to jego najlepszy przyjaciel. W jego głowie bębniła teraz tylko jedna myśl - zabić. Zabić, aby już nigdy nie odważył się powiedzieć złego słowa o jego małej siostrzyczce.
- Syriuszu, nie! - w drzwiach stanęła roztrzęsiona Jade. Po jej policzkach spływały łzy. Chłopak natychmiast się opamiętał. 
- Jade, to nie tak jak ty... - Syriusz jak oparzony odsunął się od nieprzytomnego Remusa i z wyciagnietymi ramionami podszedł do Jade, która jednak odskoczyła od niego z przerażeniem.
- NIE!!! Nie dotykaj mnie! Ty chciałeś go zabić! Ty... A ja ci ufałam! Ufałam ci! Byłeś dla mnie jak brat! I co?! Mnie też zamierzałeś zabić, gdybym ci jakoś podpadła? - w oczach miała łzy, a każda z nich zamieniała się w kawałek szkła z lustra ich wiecznej przyjaźni i wbijała w serce Syriusza, raniąc je boleśnie i rozgrywając na kawałki. Co on takiego zrobił? Jak mógł pozwolić jej cierpieć? I czemu chciał zabić Remusa? Chociaż to wszystko wydarzyło się ledwo kilka sekund temu, on pamiętał całe zajście, jakby to nie on brał w nim udział, tylko widział to przez zaparowaną szybę, jakby zrobił to ktoś inny, kierując jego ciałem, a on dowiedział się o tym przed chwilą. Jeszcze raz spojrzał na leżącego na podłodze nieprzytomnego Remusa, schowanego za przewróconą szafą przerażonego Petera i Jade, która patrzyła na niego, jak na kogoś obcego, kto chciałby ją skrzywdzić. Zdał sobie sprawę, że przez całe życie chronił ją, aby nikt nie mógł jej skrzywdzić, a tak naprawdę to on sam zranił ją najbardziej. Kiedy to do niego dotarło, zacisnął dłonie w pięści, zamknął się w łazience i osunął po drzwiach na ziemię. Co on, cholera jasna, najlepszego zrobił? Nie, to nie byłem ja, podpowiadał jakiś cichy głosik w jego głowie, to nie byłem ja, to coś kierowało moim ciałem to uczyniło, ja bym czegoś takiego nie zrobił! Taaa, dalej tak sobie wmawiaj, odpowiedział jakiś drugi, pełen wyższości głos. Głos tak bardzo podobny do głosu jego brata. Jeszcze mocniej zacisnął pięści, raniąc sobie boleśnie wewnętrzną stronę dłoni i mocno przygryzł wargi, aby nie krzyknąć. Kiedy poczuł w buzi słodki smak krwi, coś w niego wstąpiło. Z hukiem otworzył drzwi do łazienki i mocno złapał Jade za nadgarstki, zmuszając tym samym do spojrzenia jej w oczy. 
- Jade, posłuchaj, wiem, że zrobiłem coś okropnego, ale to naprawde nie byłem ja! To coś innego zawładnęło moim ciałem! Proszę, uwierz mi, musisz mi uwierzyć! 
- Syriuszu... - dziewczyna spojrzała na niego ze strachem w oczach i czymś jeszcze... Miłością? - Naprawdę, bardzo chciałabym ci uwierzyć, ale po prostu nie mogę. Nie mogę uwierzyć, że byłbyś zdolny zrobić coś takiego... Przepraszam, ale po prostu nie mogę... - dziewczyna spuściła wzrok, a chłopak bez słowa ją puścił. Prawie nie widział na oczy, dzwoniło mu w uszach, a spierzchnięte usta krwawiły, jednak on miał to gdzieś. W głowie wciąż powtarzał sobie jedno słowo - las. Zakazany las. Musi tam dotrzeć, po prostu musi, inaczej z pewnością będzie więcej ofiar. Musi odreagować, zniszczyć, zabić. Zrobić coś, aby pozbyć się tego okropnego poczucia winy i bezsilności. Wybiegając z dormitorium usłyszał jeszcze ochrypły głos Remusa. 
- Czarna, przepraszam, to wszystko moja wina, zasłużyłem sobie na to, powinienem zginąć. 
- Nie, nie powinieneś! To wcale nie jest twoja wina! Nie wiedziałeś wtedy, co robisz! 
- Ale to ja cię ugryzłem, to przeze mnie staniesz się potworem! 
- Nie, nic mi nie będzie, nawet jeśli stanę się wilkołakiem, nigdy nie stanę się potworem, bo ty nie jesteś potworem. 
- Jestem! Jestem wilkołakiem! 
- Tak, to prawda, jesteś wilkołakiem, ale nie jesteś potworem, po prostu masz swój mały futerkowy problem. Od tego, czy człowiek jest potworem, nie zależy to, czy jest wampirem, wilkołakiem, mugolem czy czarodziejem. To, czy jest się potworem zależy od tego, co mamy tu, w sercu. Voldemort jest potworem, ty nie. 
- Syriusz miał rację, ktoś tak cudowny jak ty nie mógłby być potworem. Mógłby być nim każdy z nas - ja, Łapa, Rogacz, Glizdek, Lily, nawet Dumbledore i McGonagall. Każdy, ale nie ty...
***
W dalekim opuszczonym zamku, gdzieś na wybrzeżu Szkocji, tajemnicza postać w czarnej pelerynia zaśmiała się złowieszczo. Twarz miała bladą, zniekształconą, z oczami czerwonymi jak u węża i zupełnie pozbawioną nosa. Była to twarz człowieka gotowego na wszystko, niemającego nic do stracenia a wiele do zyskania. Twarz najpotężniejszego czarnoksiężnika tamtych czasów. Twarz Lorda Voldemorta. Czarnoksiężnik zaśmiał się ponownie, jedną ręką głaszcząc łeb ogromnego węża, drugą zaciskając na różdżce. Jeszcze raz spojrzał w kryształową kulę. Tak, wszystko szło zgodnie z planem. Miał doskonały pomysł, postanawiając zaufać Walburdze Black - z drobną pomocą jej kochanych synalków zdoła przeciągnąć tą dziwną dziewczynę z niezwykłymi mocami na swoją stronę. Nadal był pod wrażeniem jej zdolności do sporządzania eliksirów, to właśnie dzięki stworzonemu przez nią eliksirowi imperiatusowi mógł kierować ciałami tych dwóch chłopców i zaglądać w ich umysły, narzucając im swoją wolę. A najlepsze było to, że oni niczego nie podejrzewali. Znowu się roześmiał i przywował dłonią starego pomarszczonego skrzata domowego. 
- Przygotuj mi drinka z krwi jednorożca i najlepszej szkockiej whisky. Szklanka ma być chłodna, lekko oszroniona, ale bez lodu. 
Skrzat pokłonił się tak nisko, że aż zarył nosem w puszysty dywan i już po chwili wrócił ze szklanką srebrzysto-bursztynowego płynu. Czarodziej spojrzał na nią krytycznym wzrokiem, aby już po chwili obdarzyć skrzata lekkim uśmiechem. Tak, wszystko było idealnie, dokładnie tak, jak miało być. Ta dziwna czarnowłosa czarownica już niedługo odwróci się od przyjaciół i wybierze właściwą stronę. Jego stronę. Uśmiechnął się z satysfakcją, patrząc do czarodziejskiej kuli, gdzie widział biegnącego przez zakazany las młodego Blacka. Nie wiedział, który to z nich, ani jak ma na imię. Wiedział jednak, że jest to ten, którego ta młoda czarownica darzy szczególnym uczuciem. Och, gdyby tak przydarzył mu się jakiś maleńki wypadek... Voldemort roześmiał się złowieszczo, obracając w długich palcach swoją różdżkę. Och, jakie życie było piękne, kiedy było się nim. 
~~~~~
Ogólnie chce bardzo podziękować, za te wszystkie komentarze <3 Rozdział już taki w miarę poważny, zaczyna się wyjaśniać dziwne zachowanie Blacków ;) No bo niestety, czasy Huncwotów to też czasy świetności Lorda Voldemorta :c Ale mimo tego obiecuje, że będzie mnóstwo śmiechu ;3 
Przypominam jeszcze, że 

CZYTASZ=KOMENTUJESZ!!! 

Każdy komentarz, nawet zwykłe ":)" bardzo motywuje! 

czwartek, 21 listopada 2013

Rozdział III

1 września zapowiadał się jak każdy normalny dzień. No w każdym razie w miarę normalny, bo w towarzystwie Huncwotów każdy dzień jest niezwykły i wyjątkowy. Jedynym wyjątkiem było to, że tego dnia rozpoczynał się ich, piąty już, rok w Hogwarcie. Jade podniosła się z łóżka, przy okazji spychając na podłogę śpiącego obok niej Pottera i od razu została zaatakowana przez latającego dookoła jej głowy Neptuna. No tak, dzisiaj były jej urodziny. Odczepiła list od nóżki puchacza i rzuciła go na łóżko, z zamieram przeczytania go pózniej. Na razie musiała pobudzić chłopaków, bo mama Jamesa stanowczo stwierdziła, że ona tu wchodzić nie będzie, a Jade przebywa z mimi na własne ryzyko. Szybko powrzucała najważniejsze rzeczy do kufra, przy okazji zbierając z podłogi rzeczy chłopaków. Kiedy pokój był już jako tako ogarnięty, szybko wzięła prysznic i wyjęła z szafy przygotowane na dzisiaj ubrania - czarną tiulową spódniczkę sięgającą jej do połowy uda, obcisła czarna koszulkę na ramiączkach a na to opadającą na jedno ramię szarą bluzkę z czarnym nadrukiem. Do tego jeszcze cienkie czarne rajstopy i, żeby nie było za słodko, glany. Oczy podkreśliła czarną kredką, usta lekko przeciągnęła bezbarwnym błyszczykiem. Aby dopełnić całego efektu na szyi zapięła naszyjnik od mamy Remusa. Była gotowa i wygladała wyjątkowo ładnie. Normalnie się tak nie szykowała, ale dziś były jej urodziny i rozpoczęcie roku szkolnego. A ona czuła, że tego dnia wiele zmieni się w jej życiu. Uśmiechnęła się do własnych myśli. Tak, tego dnia definitywnie wszystko jej się uda. 
***
W tym samym czasie w pokoju chłopców trwało wielkie pakowanie. Każdy biegał po pomieszczeniu, szukając w tym bałaganie swoich rzeczy. 
- Łapo, co robią twoje brudne gacie w moim kufrze! - James trzymając się za nos, rzucił jakieś szare zawiniątko w stronę Syriusza. 
- A weź to ode mnie, to nie moje, to Glizdy! 
- No to skąd to się wzięło w moim kufrze! 
- A skąd ja mam to wiedzieć? Sam się go zapytaj! 
- Glizda! 
- O, moje gacie! Gdzie ty je znalazłeś? - Peter z uśmiechem chwycił rzuconą mu przez Jamesa rzecz i włożył ją do walizki. Remus spojrzał na niego z obrzydzeniem, włożył swoje czyste rzeczy do kufra, (przy okazji dziękując siłom wyższym, za istnienie Jade, która już wcześniej idealnie podkładała jego ubrania), wziął dżinsy i czystą koszulkę i, w dalszym ciągu zaspany, ruszył do łazienki, aby wziąć szybki prysznic. Delikatnie zapukał. 
- Hej, mogę wejść? - drzwi otworzyła mu niebiańska istota. Wow. Wyglądała po prostu świetnie. Remus całą siłą woli musiał powstrzymywać się, przed rzuceniem się na nią. Chłopie, panuj nad dzikimi instynktami! To tak jakby siostra przyjaciela, jest NIETYKALNA.
- Jasne, ja już wychodzę - uśmiechnęła się promiennie i okręciła wokół własnej osi. - Jak wyglądam? 
- Przepięknie - chłopak odpowiedział jej równie promiennym uśmiechem. - I pachniesz też bardzo ładnie. Znaczy... - ups, nieźle się wkopał. Dziewczyna zaśmiała się. 
- Dziękuje. Bardzo chciałabym powiedzieć to samo o tobie, ale najpierw chyba musisz się wykąpać - puściła mu oko i zniknęła za drzwiami, posyłając mu przez ramię lekki uśmiech. Remus zamknął drzwi od łazienki, oparł się o nie i schował twarz w dłoniach. Cholera jasna, czemu ona tak na niego działa?! Dobra, spokojnie, weź się w garść, ona jest twoją przyjaciółką, nikim więcej. Zasługuje na kogoś o wiele lepszego, kogoś, kto będzie ją nosił na rękach i przygotowywał śniadanie do łóżka, kto będzie ją całował przed wyjściem do pracy i po powrocie, z kim weźmie ślub wychowa gromadkę dzieci! Pewnie za jakiś czas znajdzie sobie takiego księcia z bajki, z którym będzie szczęśliwa i zapomni o nim, jakimś durnym kujonie-wilkołaku! Może to i lepiej... 
Rozebrał się i stanął przed lustrem, opierając dłonie o umywalkę, oglądał wszystkie swoje blizny. Kilka nowych na twarzy i przedramionach po ostatniej pełni, wielka szrama idąca przez całą klatkę piersiową po ataku dzika i ślad po kuli tuż nad lewym biodrem, gdzie trafił go jakiś szurnięty stary mugol. To wszystko zarobił tylko podczas wakacji, przez dwie pełnie. Teraz, jak pójdzie do Hogwartu, pani Pomfrey od razu się nim zajmie i usunie wszystko, jednak co będzie potem, gdy już skończy szkołę? Przecież jest potworem! 
- Ej, Remus, otwieraj, co ty tam robisz? Malujesz się czy co? - z zamyślenia wyrwało go walenie do drzwi i wkurzony głos Jamesa. - Ja muszę sobie jeszcze fryzurę ułożyć! 
- Ty będziesz sobie fryzurę układał? Przecież ty i tak jesteś wiecznie rozczochrany, to ja muszę się jakoś uczesać! - tym razem dało się słyszeć głos Syriusza. 
- Chwila, jeszcze 5 minut, już wychodzę! - Lupin westchnął cicho i szybko wskoczył pod prysznic. Zimne strumienie wody przewróciły mu trzeźwość myślenia. Nie ważne co będzie potem, ważne jest, żeby cieszyć się tym, co jest obecnie. A obecnie może być blisko niej i ją chronić. Z takim postanowieniem było mu o wiele łatwiej. Wytarł mokre ciało ręcznikiem, ubrał się, ogarnął, umył zęby i już był gotowy. Udostępnił chłopakom łazienkę, dopakował ostatnie rzeczy do kufra i nagle coś go trafiło. Przecież dzisiaj są urodziny Jade! Jak mógł o tym zapomnieć! Upewniwszy się, że Jade dalej jest w pokoju (tłumaczyła Glizdagonowi, żeby nie pakował brudnych ciuchów do kufra z czystymi, bo wszystko będzie mu śmierdzieć), zbiegł na dół, do kuchni. 
- Dzieńdobry pani Potter - zasapany wbiegł do pomieszczenia, gdzie stała już uśmiechnęła Dorea. 
- Witaj Remusie, co takiego poważnego się stało, że tak pędzisz? 
- Ja tylko z taką maleńką prośbą, no bo... Yyyy... Chodzi o to, że... - ze zdenerwowania zaczął mu się plątać język. 
- Chodzi o to, że znowu zapomnieliście o urodzinach Jade, prawda? - spytała łagodnie, lecz w jej głosie dało się słyszeć lekką naganę. Chłopak spuścił wzrok. Tak, zapomnieli o urodzinach Czarnej. Znowu. Mama Jamesa chyba musiała zauważyć jego głupią minę, bo uśmiechnęła się delikatnie. - Nic się nie martw, zaraz coś wymyślę - machnęła różdżką, a na stole pojawił się piękny bordowo-złoty tort z wizerunkiem lwa Gryffindoru. - Myślisz, że jej się spodoba? 
- Na pewno, bardzo pani dziękuje, będzie zachwycona! - Remus uśmiechnął się promiennie i mocno uścisnął mile zaskoczoną kobietę. 
- Bardzo sie z tego powodu cieszę - Dorea odwzajemniła uśmiech. - A jakieś prezenty dla niej macie? 
- Nooooo, tak jakby. Mamy transparent i imprezkę w pokoju wspólnym w Hogwarcie, ale tak jakoś wiecej to chyba nie... 
- Ale ty już dałeś jej naszyjnik, prawda? 
- No tak, ale to jest taki drobiazg, od mojej mamy, nie ode mnie.
- Liczy się gest, a twoja mama chyba specjalnie chciała przekazać to przez ciebie, a nie sowią pocztą, prawda? Posłuchaj głosu serca, ono wie, co ma robić - kobieta uśmiechnęła się ciepło, a chłopak odniósł wrażenie, jakby doskonale wiedziała, co dzieje się w jego sercu. - A chłopcy mogą dać jej tą nową miotłę, którą kupili jej na Pokątnej, mówili, że bardzo jej się spodoba. A Glizdek może oddać jej coś ze swoich słodyczy. 
- Bardzo dziękuje, na pewno tak zrobimy! 
- Powinniście pomyśleć o tym wcześniej, żeby jakoś odwdzięczyć jej się, za to, co dla was robi. Nie wiem, jak byście sobie bez niej poradzili, przecież ona tyle za was robi... Ja bym tak nie mogła - odeszła, zaraz jednak zawróciła, a na jej twarzy znów pojawił się uśmiech. - Możecie rownież udawać, że zapomnieliście, a pózniej zrobić jej wspaniałe przyjęcie, już w szkole. To chyba będzie o wiele lepszy pomysł, jeśli chcecie, tort mogę wam zapakować. 
- Chyba tak, bardzo dziękuje. 
- Ależ proszę, skarbie - matka Jamesa łagodnie pogładziła go po głowie. - Jeśli możesz, zawołaj chłopców, zaraz będzie śniadanie, a potem jedziemy na dworzec. 
***
Cała piątka Huncwotów stała na peronie, żegnając się z rodzicami Jamesa i rozgladając się za przyjaciółmi. 
- Ej, patrzcie, Mary McDonald idzie! Ciekawe, czy w tym roku też będzie w drużynie! 
- Na pewno, przecież jest świetna! Ojej, i Artur Weasley! I Molly! Ciekawe, czy już są razem! 
- A tutaj Frank Longbottom z Alicią! I... Ojej, patrzcie! - Peter zapiszczał cicho, pokazując coś palcem. W ich kierunku zbliżali się rodzice Jade i matka Syriusza, razem z zawzięcie o czymś dyskutującymi Regulusem i Jonathanem. Jon, gdy tylko ich zobaczył, stanął jak wryty i zaczął coś tłumaczyć swojej matce. Regulus stał koło niego i żarliwie potakiwał. Do wyczulonych uszu Jade dobiegły strzępki rozmowy. 
- Mamo, ale naprawdę, uważam, że ona na to nie zasłużyła! 
- Jonathanie, to przecież jej urodziny! Uważam, że powinniśmy jej o tym powiedzieć!
- Ale ona przecież i tak już zdradziła całą rodzinę i trafiła do Gryffindoru! Nie rozumiem, czemu traktujecie ją tak pobłażliwie!
- Och, nie wińcie tego biednego dziecka! - do rozmowy wtrąciła się wyraźnie roztrzęsiona Walburga Black. - Po prostu wpadła w złe towarzystwo! Nie mówię, że jest bez winy, bo chociaż mogła spędzać czas z Regulusem, ona wolała spotykać się z tym zdradzieckim wypierdkiem, zakałą rodziny, ale ona jest przecież taka młoda! To nasze niedopatrzenie, że coś tak okropnego się wydarzyło, to wyłącznie nasza wina! Jestem pewna, że ona wkrótce się opamięta i dobrze wybierze stronę, po której będzie chciała walczyć! 
- Dobrze, niech i tak będzie - Jacob Thirwall westchnął głośno. - Jednak niepokoi mnie jej przyjaźń z tymi chłopcami. Ten blondyn jest jakiś taki podejrzany, oprócz tego jest półkrwi. Do tego młody Potter, wogóle nie przywiazujacy wagi do rzeczy tak ważnych jak czysta krew i przyjaźni się ze szlamami, jak ta Evans, jakiś grubas, szukający u nich ochrony no i ten młody Black - w sumie korzenie ma odpowiednie, jednak jego zachowanie i podejście do życia... Obawiam się, że przy pomocy ich wścibskich nosów niedługo sama dowie się wszystkiego o tej przepowiedni.
- Jacobie, spokojnie, za bardzo się tym przejmujesz. Jestem pewna, że Jade wkrótce zmądrzeje i przestanie zadawać się z tymi zdrajcami krwi - Jessica Thirwall delikatnie położyła dłoń na ramieniu męża. - I, proszę cię bardzo, bądź dzisiaj miły dla tych jej przyjaciół, to dla niej bardzo ważne, są dzisiaj jej urodziny! 
- Jasne skarbie, będę bardzo miły - Jacob westchnął cicho. - Już 15 lat! Ale ten nasz mały skarbek szybko urósł! Pamiętam, jak jeszcze latała na tej swojej maleńkiej miotełce po całym domu, a teraz jest zawodową ścigającą, jak jej matka w jej wieku! I miała wtedy takie śliczne różowe włoski! A teraz co? Już 15 lat! Jak ten czas szybko leci! - mężczyzna otarł łzę, która ze wzruszenia zakręciła mu się w oku i szybkim krokiem podszedł do oszołomionej córki. - Jade, skarbeńku ty mój najdroższy, jak ty urosłaś!
- Tato, no weź, nie widzieliśmy się ledwo tydzień! Wiochę mi robisz! - dziewczyna odsunęła się od niego jak oparzona, z zażenowaniem ścierając mokry ślad po całusie z policzka. 
- Och dobrze, już dobrze, wiem, że wstydzisz się swojego staruszka, ale dla mnie zawsze będziesz moją małą księżniczką z różowymi loczkami, latającą na zabawkowej miotełce - mężczyzna zaśmiał się serdecznie, wspominając dawne czasy. - No ale już lećcie, bo się spóźnicie, masz tu pieniążki na jakieś drobne wydatki, jeśli by ci zabrakło, pisz, zaraz ci coś wyślemy - wcisnął jej do ręki pieniądze, dał buziaka w policzek i poszedł żegnać się ze swoim pierworodnym. 
W tym samym czasie Walburga Black rownież żegnała swojego syna, jednak w nieco odmienny sposób. Kiedy w końcu puściła go, aby móc się z czułością pożegnać ze swoim ukochanym synalkiem, Regulusem, Syriusz był mniej więcej tak czerwony jak wcześniej Czarna. Oczywiście jego matka musiała mu przy wszystkich wygarnąć, że jest czarodziejskim wypierdkiem i zakałą rodziny, że sprowadza Jade na złą drogę i, że żałuje, że zanim się urodził, nie udusił się pępowiną! Rodzice Jamesa również się z nim pożegnali, więc cała piątka ruszyła do wolnego przedziału. Kiedy już minęli cały zastęp fanek Blacka i Pottera, przedarli się przez tłum wielbicieli Thirwall, która, oprócz niezwykłej urody i nieprzeciętnego charakteru, była również świetną ścigającą, i wreszcie dotarli do upragnionego wagonu, na ich drodze stanęła Ruda. 
- Lilka, umówisz się ze mną? 
- W twoich snach - dziewczyna prychnęła, szukając w tłumie Remusa. 
- W nich codziennie się ze mną spotykasz - James wyszczerzył się w wyjątkowo Huncwocki sposób. - I muszę przyznać, że każdej nocy jest nam baaaaaardzo przyjemnie. 
- Boże, Rogaczu, jesteś obleśny - Jade demonstracyjnie odsunęła się od niego, posyłając Lily współczująco spojrzenie. - Szukasz naszego nowego pana prefekta? 
- Nooo... - demonstracyjnie przewróciła oczami. - Tylko dla niego wogóle tu przychodzę, on doskonale mnie rozumie. Wiesz może, gdzie on może być? 
- Nie mam pojęcia, zgubiliśmy go gdzieś w tłumie, ale znając go, pewnie jest już w wagonie prefektów - Jade skrzywiła się nieznacznie, obrzucając dziewczynę niechętnym spojrzeniem. - Strasznie tu będzie nudno bez niego! 
- Dzięki wielkie, cześć! - Ruda uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością i już jej nie było. Czarna, pogrążona w myślach, zwinęła się w kłębek na fotelu, opierając głowę na ramieniu Blacka i obserwując migające za oknem pola i krowy. Syriusz wymownie spojrzał na Jamesa - obydwoje wiedzieli, że wytrzyma tak maksymalnie 15 minut. Już po 10 minutach ich przypuszczenia okazały się słuszne. 
- Dobra, nieważne, mam wszystko gdzieś, muszę odreagować - powiedziała bardziej do siebie, niż do przyjaciół, prostując się gwałtownie. - Pogramy w ekslodującego durnia? 
- A o czym tak rozmyślałaś? - spytał ostrożnie Peter, przypominając sobie usłyszaną niedawno rozmowę. - Chodzi ci o tą przepowiednie, prawda? 
- Glizdek, nieważne - warknęła na niego ze zniecierpliwieniem. - Jak mówię, że muszę odreagować, to znaczy, że muszę, chyba, że chcesz powtórkę z rozrywki, żebym znowu wysadziła pociąg w powietrze! To jak, zagramy? Od razu mówię, że nie macie żadnych szans! - stanęła na siedzeniu i podniosła w górę wyimagowany miecz. - Albowiem Jade Thirwall, najdzielniejsza czarownica z całego Gryffindoru, potomkini Slytherina jest zbyt wspaniała i wyjątkowa, aby uczyć się w domu węża! 
***
Siedzieli przy stole Gryffindoru, oglądając ceremonię przydziału i słuchając mowy Dumbledore'a. Jade ziewnęła ostentacyjnie. Miała tego wszystkiego dość, była zmęczona, tęskniła za Neptunem, który nie wrócił z ostatniego polowania, kiedy wypuściła go dzisiaj rano, a do tego nikt nie pamiętał o jej urodzinach. Spojrzała na siedzącego obok niej Remusa i od razu poczuła wyrzuty sumienia - ona tu się egoistycznie martwi, że nikt nie pamięta o jej urodzinach, a przecież jej przyjaciele mają o wiele większe problemy. Delikatnie położyła dłoń na ramieniu przyjaciela. 
- Remi, czy wszystko dobrze? 
- Tak, wszystko okey... Po prostu martwię się zbliżającą się pełnią. A ty? 
- Co ja? U mnie wszystko dobrze - burknęła, nie patrząc w jego stronę. 
- Martwisz się tą przepowiednią, o której mówili twoi rodzice, prawda? 
- Skąd ty o tym wiesz? Myślałam, że ty... 
- Glizdek mi powiedział - uśmiechnął się smutno. - Nie martw się, jakoś dowiemy się, o co chodzi. Nie mam pojęcia jak, jednak na pewno jakoś damy radę! 
- Dziękuję... Przepraszam, za moje zachowanie, ale ja się tak boję - dziewczyna mocno się w niego wtuliła, chowając twarz w jego lekko za długich jasnych włosach, pachnących lasem i deszczem. Jego ciepłe ramiona dawały jej poczucie bezpieczeństwa, mogłaby tak siedzieć aż do końca świata. Nagle rozległ się głośny huk, w górę poleciało tysiące złotych i bordowych baloników, a gwiazdy na magicznym sklepieniu ułożyły się w napis "Sto lat, Jade!". Dziewczyna odsunęła się delikatnie, aby spojrzeć Remusa, który z uśmiechem czekał na jej reakcje. 
- Podoba się? Zapakowany mamy jeszcze tort, w dormitorium będzie impreza - uśmiechnął się radośnie, patrząc na zaskoczenie widoczne na jej twarzy. 
- Żartujesz?! To jest świetne! Dziękuje ci Luniaczku! - pocałowała zaskoczonego przyjaciela w nos i już jej nie było. Chłopak stał jeszcze przez kilka sekund w miejscu, tak zaskoczony tym faktem, że aż nie potrafił się ruszyć. Jade go pocałowała! Już drugi raz! I to z własnej, nieprzymuszonej woli! Czuł się tak szczęśliwy, że chyba mógłby przenieść na raz wszystkie książki z Hogwarckiej biblioteki. Rozejrzał się dookoła. Teraz prawie wszyscy uczniowie wstawali ze swoich miejsc, aby złożyć życzenia jednej z najpopularniejszych dziewczyn w szkole. W oczy rzucał się wysoki chłopak z jaskrawo zielonymi włosami i jasno niebieskimi oczami. Remusowi wydało się, że już gdzieś go kiedyś widział... 
Zielonowłosy chłopak podszedł do Jade i uśmiechając się czarująco podał jej rękę. 
- Hej, jestem Bryan Rodriguez, jestem na piątym roku w Ravenclavie i jestem metamorfagiem - wyszczerzył się do Czarnej, pokazując idealnie równe białe zęby. Jade zmierzyła jego wyciągniętą rękę wzrokiem.
- No i co w związku z tym? Myślisz, dam ci się poderwać tylko dlatego, że bez mugolskich operacji potrafisz zmienić kształt swojego nosa? 
- Noooooo, większości dziewczyn raczej to wystarcza - na jego twarzy pojawił się wyraz lekkiego zmieszania, zaraz jednak został zamaskowany przez kolejny uśmiech. - Ale widzę, że ty jesteś inna i nie robi to na tobie specjalnego wrażenia. 
- Jasne, że nie robi to na mnie specjalnego wrażenia! - dziewczyna prychnęła jak rozwścieczona kotka. - Sama jestem metamorfagiem! I wiesz co ci powiem? Właśnie przez to tak naprawde jestem sobą! Nie zmieniam ciągle swojego wyglądu, aby poderwać nowych chłopaków, a ty tak robisz! Pewnie nawet już nie wiesz, jak naprawde wyglądasz! - chciała odwrócić się na pięcie i odejść, jednak Bryan złapał ją za nadgarstki i przycisnął do ściany. 
- Niezła jesteś mała, masz charakterek, a ja lubię ostre laski - zaśmiał się obleśnie, próbując ją pocałować. Dziewczyna z całej siły starała się wyrwać, jednak chłopak był zbyt silny. W jej oczach widać było łzy wściekłości. Remus przyglądał się całej tej scenie z szeroko otwartymi oczami. Zgarniając po drodze Pottera i Blacka, ruszył w kierunku dziewczyny. Kiedy ich dostrzegła, posłała im wściekłe spojrzenie - nienawidziła, kiedy była w sytuacji bez wyjścia, a do tego ktoś był tego świadkiem. Wściekłość dodała jej sił - mocno kopnęła napastliwego krukona między nogi, a kiedy ten, trzymając się krocze, upadł twarzą na kamienną posadzkę, wyciągnęła różdżkę z buta i spojrzała na niego gniewnie. 
- Masz mnie zostawić w spokoju, rozumiesz? Bo jak nie, to następnym razem dostaniesz mocniej! 
Krukon jęknął coś, co najprawdopodobniej było przeprosinami, więc dziewczyna uznała sprawę za zamkniętą i podała rękę Bryanowi, pomagając mu wstać. Jednak, kiedy chłopak ledwo stanął na nogach, przed oczami Jade, z dzikim rykiem, przeleciała wielka czarna plama i przygwoździła matamorfaga do ściany. 
- Jeśli jeszcze raz jej dotkniesz, zabiję cię, nawet, jeśli miałbym resztę życia spędzić w Azkabanie, rozumiesz? - wywarczał Syriusz, przyciskając trupio bladego krukona do ściany. 
- Łapo, puść go! - James podszedł do nich, próbując odciągnąć Syriusza. Nadaremnie. 
- Jak ja go dorwę, to uduszę go własnymi rękami! Zrzucę z wieży astronomicznej, wypatroszę, a potem zrzucę jeszcze raz!
- Syriuszu, spójrz na mnie - Jade stanęła przed nim i położyła mu dłonie na ramionach. - Uspokój się, wszystko już w porządku. 
- Ale on chciał... 
- Wszystko już dobrze, chodź do pokoju wspólnego, musimy poważnie porozmawiać, na temat twoich wybuchów złości - razem z Potterem i Lupinem udało jej się odciągnąć go od chłopaka, który dalej stał przy ścianie jak zaczarowany. Spojrzał na nich nieprzytomnie i wbił spojrzenie w Syriusza. 
- On jest wilkołakiem! Rzucił się na mnie i chciał mnie ukąsić! Pomocy! Pani profesor! Pani profesor McGonagall! 
- Ależ Bryanie, uspokój się, proszę i wyjaśnij mi, rozumiem, że Black nie jest aniołkiem, ale dlaczego uważasz, że jest wilkołakiem? 
- Bo on... Rzucił się na mnie! I wtedy był takim wielkim czarnym futrzastym czymś, co bardzo przypominało wilka! 
- Jeśli już to psa, idioto - warknął Syriusz, jednak McGonagall zmroziła go spojrzeniem. 
- Mów dalej Bryanie. 
- No i on chciał mnie ugryźć! To było takie straszne! - chłopak dygotał na całym ciele. Nauczycielka westchnęła teatralnie. 
- Chłopcze, pomyśl, jakie to co mówisz jest irracjonalne. Spójrz w niebie, przecież dzisiaj nie ma pełni, a nawet gdyby była, Black nie stał by tu sobie z tym swoim bezczelnym uśmieszkiem, tylko zwijałby się z bólu po podłodze, kąsając napotykanych ludzi. Chodź, pewnie jesteś w szoku, zaprowadza cię do pani Pompfrey, da ci jakieś lekarstwo - zmierzyła wzrokiem stojącą tam czwórkę Huncwotów. - Nie mam pojęcia, co tu się wydarzyło i chyba wolę nie wiedzieć, ale wiem, że wszyscy we czwórkę na pewno zasługujecie na szlaban. Jutro o 20, przed chatką Hagrida. Aha, i jeszcze jedno, Thirwall, dyrektor cię prosi do swojego gabinetu - Jade spojrzała na nią pytająco, jednak nauczycielka tylko westchnęła głośno i wzruszyła ramionami. - Nie, nie mam pojęcia, co takiego zrobiłaś, nie chodzi o to, co się przed chwilą wydarzyło. No nie rób już takiej miny, nic ci się nie stanie. A wy - zmierzyła wzrokiem Pottera i Lupina, wciąż trzymających rozzłoszczonego Blacka. - Radzę wam wracać już do pokoju wspólnego. I nie patrzcie tak na mnie, za najwięcej pół godziny Thirwall wróci do was cała i zdrowa - przewróciła oczami i ruszyła szybkim krokiem, a Jade i Bryan. Patrząc na siebie z nieukrywaną nienawiścią, niechętnie podreptali za nią. 
***
Jade z niepewną minę siedziała na krześle przy biórku dyrektora, który jeszcze się krzątał, przelewajac jakąś srebrzystą ciecz do fiolek. Nerwowo rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym była pierwszy raz w życiu. Na biórku stała jakaś miska, pokryta starożytnymi runami, wypełniona taką samą srebrzystą cieczą, jak ta w fiolkach. Dziewczyna miała ogromną ochotę zanurzyć się w niej, jednak mając już doświadczenie z różnymi magicznymi przedmiotami, wolała nie ryzykować. Po chwili dyrektor usiadł w fotelu naprzeciwko niej, uśmiechając się dobroduszmie. 
- Och, pewnie zastanawiasz się, czemu cię tu wezwałem akurat dzisiaj, jednak naprawde mi przykro, ale jest to sprawa niecierpiąca zwłoki. Na początku chcę ci jednak złożyć życzenia urodzinowe. Właśnie dzisiaj o 23:56 skończysz 15 lat i dlatego uważam, że od tego czasu musisz się bardzo mieć na baczności. Otóż bardzo mi przykro, że słyszysz to ode mnie, ale ktoś musi ci to przekazać, a ponieważ twoi rodzice nie chcą ci tego powiedzieć, wypadło na mnie. Jade, jesteś adoptowana - spojrzał na nią łagodnie spod okularów-połówek, a dziewczyna patrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami. 
- Ale... Jakim cudem? Przecież jestem do nich taka podobna, wszyscy mówią, że na pierwszy rzut oka, można odróżnić, że mam naprawde czystą krew, że po człowieku to widać! To znaczy, że co? Że tak naprawdę jestem nikim? 
- Ależ nie, Jade. Definitywnie nie jesteś nikim - Dumbledore patrzył na nią z pobłażliwym uśmiechem. - Jesteś kimś naprawde ważnym - ostatnim przedstawicielem rodu czarodziejów naprawdę czystej krwi. Krwi wszystkich założycieli Hogwartu.
- Yyyyyy, że co? Znaczy się, bardzo przepraszam, ale... - dziewczyna zaczerwieniła się i spuściła wzrok. Pierwszy raz odezwała się w ten sposób do dyrektora. Dumbledore chyba jednak nic sobie z tego nie robił. 
- Nic się nie stało, rozumiem twoje zdziwienie. Wiem, że niezwykle trudno jest ci w to uwierzyć, ale postaram się ci w tym pomóc. Po pierwsze, pamiętasz może, jak przez przypadek wysadziłaś pociąg? 
- Taak - dziewczyna gwałtownie zbladła. - Ale co w związku z tym? 
- Nic - dyrektor uśmiechnął się dobrodusznie - Po prostu pokazuje to, jak wielką moc posiadasz. Dokonałeś tego sama, w wieku 11 lat, bez pomocy różdżki i odpowiednich zaklęć. Dalej mi nie wierzysz, prawda? Dobrze, więc pokażę ci pewne wspomnienie, pokazujące ciebie, w chwili, gdy dzielisz się ze swoim przyjacielem Syriuszem swoimi przeżyciami, podczas przydziału do poszczególnych domów. Nie martw się, nic ci się nie stanie - wziął do ręki jedną fiolkę i delikatnie przelał jej zawartość do tajemniczej misy, która zabulgotała. - Teraz powoli zanurz w tym twarz, ja wejdę zaraz po tobie. 
Dziewczyna pospiesznie wykonała polecenie i już po chwili stała na korytarzu Hogwartu w dniu, kiedy pierwszy raz tutaj trafiła. Dumledore stał obok niej, cały czas delikatnie się uśmiechając. Tuż przed nimi pojawiła się nagle mała, jedenastoletniej Jade, trzymająca za rękę równie małego Syriusza. Chłopak odezwał się do niej, uśmiechając się uroczo. 
- Wiesz jak bardzo się cieszę, że razem jesteśmy w Gryffindorze! 
- Wiem, ja też bardzo się cieszę! - dziewczyna uśmiechnęła się do niego mocniej ściskając jego dłoń. - Już się bałam, że nie trafię do żadnego domu, bo Tiara zaczęła gadać coś o tym, że z takimi korzeniami pasowałabym do każdego domu, jednak Hafflepuf trzeba od razu wykreślić, bo tam zmarnowałabym swój potencjał. Ravenclav też raczej nie będzie dla mnie odpowiedni, bo mam w sobie więcej odwagi i sprytu niż rozumu... 
- Hahahah, w to nie wątpię - Syriusz obok niej wybuchł radosnym śmiechem, dziewczyna po chwili rownież mu zawtórowała. 
- No ale poczekaj, opowiem ci do końca! Powiedziała, że powinnam trafić do Slytherinu, bo tam najbardziej bym pasowała, ale ja zaczęłam błagać, żeby tylko nie do Slytherinu, więc ona powiedziała, że dobrze, że teraz właśnie zaczyna się moja droga i zależy tylko i wyłącznie od podjętych przeze mnie decyzji, a wysyłając mnie do Slytherinu nie pozwoliłaby mi na to, czy coś takiego. Nie rozumiem tego do końca - śmiesznie zmarszczyła brwi. 
- Ja też nie, ale to teraz nie ważne! Jesteśmy w Gryffindorze! Humoru nie popsuje mi chyba nawet wyjec, którego jutro rano dostanę od matki! 
Dumbledore delikatnie puknął zamyśloną Jade w ramię i już po chwili obydwoje stali w jego gabinecie. - No i jak, pamiętasz ten dzień? 
- Tak, pamietam... Teraz sobie przypominam, że Tiara Przydziału powiedziała mi wtedy też coś o jakiejś przepowiedni, czy czymś takim... Że dziewczyna o ogromnej mocy, z czterech domów Hogwartu zrodzona, przed swoimi 17 urodzinami będzie musiała podjąć decyzję, która ocali lub pognębi Czarnego Pana... Coś takiego, nie pamietam dokładnie... 
- Ach, a więc moje podejrzenia okazały się słuszne... Dobrze, możesz już iść, bardzo dziękuję ci za spotkanie. 
***
W tym samym czasie w Pokoju Wspólnym Gryffindoru trwała zażarta dyskusja, pomiędzy czterema chłopcami. 
- A ja wam mówię kolejny raz, że to chodzi o tą przepowiednię! - poważnie już zniecierpliwiony Syriusz stłumił w sobie głośne warknięcie. 
- Ale Łapo, pomyś rozsądnie, skąd on by o tym wiedział? - Remus starał się ich przekonać, choć sam do końca w to nie wierzył. - Przecież my wiemy o tym tylko dlatego, że podsłuchaliście rozmowę jej rodziców. Dumbledore nie może o tym wiedzieć! 
- Ale o tym wie - Jade bezszelestnie podeszła do nich i równie cicho usiadła na kolanach Syriusza, który od razu mocno ją przytulił. - To właśnie o tym chciał ze mną porozmawiać. 
- Ale skąd on o tym wiedział? I co tak właściwie w tym wszystkim chodzi? - Remus spuścił głowę, starając się, aby nikt, a szczególnie Łapa, nie usłyszał nutki zazdrości w jego głosie.
- Nie wiem, nie powiedział mi tego -wydęła lekko usta, jakby zastanawiała sie nad czymś. - Powiedział za to, że jestem adoptowana. 
- Serio? - Syriusz aż podskoczył, przy okazji zrzucając Czarną ze swoich kolan. 
- Pfffff! - dziewczyna fuknęła i z miną obrażonego kota, którym z resztą była, usiadła dokładnie naprzeciwko niego, obrzucając go złowrogim spojrzeniem jej różnokolorowych oczu. - Dzięki Łapo, serio, jestem ci naprawde wdzięczna! 
- Ej, kocie, przepraszam, niechcący to było - Syriusz zrobił smutną minkę, jednak dziewczyna pozostała niewzruszona. - Dobra, będziesz coś chciała... 
- Okey, ale wracając do poprzedniego tematu, zanim zaczęliście się bez powodu kłócić, to jakim cudem jesteś adoptowana? Przecież jesteś do nich zupełnie podobna! - James uśmiechnął się pod nosem. Przywykł już do kłótni przyjaciół, którzy potrafili posprzeczać się dosłownie o wszystko. No normalnie jak stare małżeństwo! 
- A bo ja wiem? Nie wiem, zapytam sie go o to następnym razem, ale może to dlatego, że to jacyś moi najbliżsi krewni? Ale nie chcę już o tym rozmawiać, koniec tematu. Dobranoc, idę spać - leciutko wstała i posyłając im na pożegnanie uśmiech, leniwie ruszyła w kierunku dormitorium. Syriusz z westchnieniem odprowadził ją wzrokiem. No jasne, znowu się posprzeczali, ona się obraziła i teraz jest na niego! A najlepsze jest to, że on nawet nie wie, za co ona jest zła! Ach, te kobiety, ile z nimi problemów, ale jakie życie byłoby nudne bez nich... 
- Ej, a co ją ugryzło? - Peter na chwile zaintetesował się czymś innym, niż właśnie pochłanianymi fasolkami wszystkich smaków Bertiego Botta. Syriusz, nadal nachmurzony tylko wzruszył ramionami. 
- A bo ja wiem... 
- Może ma, no wiesz, Te Dni? - Peter lekko się zaczerwienił. Było mu trochę głupio, że pyta o takie rzeczy.
- Nie, chyba nie, ostatnio tak sie zachowywała dwa tygodnie temu, więc nie powinna mieć teraz... 
- No to co? A to sie jakoś nie powtarza? - spytał, a pozostali Huncwoci spojrzeli na niego, jakby był nienormalny. 
- Boże, Peter, powtarza się, ale CO MIESIĄC, nie co dwa tygodnie! Jesteś serio tak głupi, czy po prostu udajesz? 
- No przepraszam, nie wiedziałam, nie mam siostry ani dziewczyny ani nic... - twarz Glizdagona była teraz w odcieniu dojrzałego pomidora. - Może też pójdziemy już spać? 
- Jak dla mnie możemy iść, i tak nie mamy nic lepszego do roboty. - Suriusz wzruszył ramionami i ziewnął przeciągle, w wyjątkowo psi sposób. Po chwili wstał i ruszył schodami na górę, w połowie drogi odwracając się i posyłając wredny uśmieszek przyjaciołom. - Zajmuję pierwszy łazienkę! 
***
Jade wbiegła do dormitorium i od razu rzuciła się na łóżko, ukryła twarz w poduszce i zaczęła płakać. Nie płakała od dawna, naprawde bardzo dawna, ale teraz nie miała już na nic siły. W tej chwili nie obchodziło jej nawet to, że teraz poduszka jest cała uwalana tuszem do rzęs, a ona sama ma cały rozmazany makijaż. Ona, jedna z najodważniejszych osób w całym Gryffindorze, jakaś tam daleka potomkini wszystkich założycieli Hogwartu nie miała odwagi powiedzieć przyjaciołom o tej przepowiedni i swoich niezwykłych korzeniach. Czemu? Powód jest prosty, po prostu cholernie się bała. Nie o siebie, że coś może jej się stać, lecz o przyjaciół, bo przecież oni również będą narażeni na ogromne niebezpieczeństwo, tylko dlatego, że ją znają. Bała się również, choć wiedziała, że to prawie niemożliwe, że kiedy przyjaciele się o tym dowiedzą, wyprą się jej i zostanie z tym wszystkim zupełnie sama. Nagle poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. 
- Hej, wszystko w porządku? - nad nią stała Lily Evans, uśmiechając się ciepło i trzymając w ręce paczkę chusteczek do nosa, które Jade z wdzięcznością przyjęła. 
- Dzięki - chałaśliwie wydmuchała nos i lekko uśmiechnęła się przez łzy. - Myślałam, że mnie nie lubisz. 
- Nie, to nie tak, że cię nie lubię, po prostu nie przepadam za towarzystwem, z którym się zadajesz. No i... Tak troszkę ci zazdroszczę... 
- Niby czego? To ty jesteś piękna, mądra, utalentowana... Ja tylko potrafię zmieniać swój wygląd, i to też nie zawsze - dziewczyna delikatnie wydęła wargi. 
- Właśnie, że nie! Jesteś sto razy piękniejsza ode mnie, masz świetne poczucie humoru, wspaniale latasz na miotle, też się bardzo dobrze uczysz, tylko z eliksirów nie koniecznie ci idzie no i masz prawdziwych przyjaciół, którzy są gotowi oddać za ciebie życie! Ja mam tylko Severusa, ale on chyba woli spotykać się z pozostałymi ślizgonami niż ze mną... 
Jade nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, więc tylko mocno przytuliła dziewczynę, która również była już bliska łez. Kiedy Lilka się już jako tako uspokoiła, uśmiechnęła się delikatnie i wyciągnęła zza pleców średniej wielkości prezent. - Masz, to dla ciebie, wszystkiego najlepszego! 
- Ojej, dziękuje! Ale wiesz, że nie musiałaś, prawda? 
- Tak, wiem, ale byłam w mugolskim sklepie z zabawkami mojej cioci i jak to zobaczyłam, od razu pomyślałam o tobie! No otwórz! - uśmiechnęła się szeroko, a Jade stwierdziła, że już wie, co James w niej widzi. Kiedy na nich nie wrzeszczała, była naprawde fajna. Delikatnie rozwinęła kokardę, a jej oczom ukazał się śliczny czarny pluszowy wilk z niebieskimi oczami. Kiedy go zobaczyła, aż pisnęła ze śmiechu. 
- Ojej, ale śliczny! Zupełnie jak miniaturowy pluszowy Łapa! 
- Chodzi ci o Blacka? I wiesz ogólnie o co chodziło temu krukonowi? Bo nie uwierzę, że Syriusz jest wilkołakiem, ale też widziałam takie wielkie czarne coś... 
- Syriusz jak był mały miał takiego wielkiego czarnego psa, którego nazwaliśmy Łapa. Dlatego teraz go tak nazywamy - uśmiechnęła się blado. Prawie wygadała ich najgłębiej skrywany sekret. - I nie mam pojęcia o co mu chodziło, w sensie Bryanowi, ale Black na pewno nie jest wilkołakiem, uwierz mi na słowo, wiem o nim dosłownie wszystko - tym razem na jej twarzy pojawił się szczery uśmiech, który zaraz został stłumiony przez potężne ziewnięcie. - Wybacz, ale padam z nóg, możemy pogadać jutro? 
- Jasne, ale i tak wyciągnę od ciebie ten temat - Ruda uśmiechnęła się delikatnie i zgasiła światło. - Dobranoc, słodkich snów, Czarna. 
***
Z sąsiedniego łóżka już od dawna odbiegało miarowe pochrapywanie Lily, jednak Jade jakoś nie mogła zasnąć. Wciąż myślała o tym, co powiedziała jej Evans i o Syriuszu, z którym rozstała się w gniewie. Była na siebie zła, za te swoje wybuchy, ale co mogła na to poradzić, miała tak od zawsze, a Syriusz doskonale o tym wiedział. Z drugiej strony, przecież chciał ją przeprosić, ale to ona się nie dała. Westchnęła przewracając się na drugi bok. Nienawidziła spać sama, zawsze wtedy czuła, że jest zbyt bezbronna i jak zaśnie, to coś ją zaatakuje i już się nie obudzi. W domu miała Jonathana, gotowego przyjść do niej i uspokoić ją w razie potrzeby, oprócz tego w domu obok mieszkał Syriusz, który nigdy nie pozwoliłby nikomu jej skrzywdzić, a u Jamesa spała w pokoju z chłopakami, którzy często, kiedy budziła się w nocy krzycząc, przychodzili do niej, przytulali i po prostu kładli się obok, pomagając zasnąć. A tutaj? Tylko Lily, która jakoś nie dawała jej poczucia bezpieczeństwa. Chociaż okazała się w porządku, Jade dalej nie ufała jej tak jak chłopakom. No i dalej miała do niej żal za to, że była taka chamska w stosunku do Jamesa, który stawał na rzęsach, aby tylko się do niego odezwała. Znowu się przekręciła, tym razem na plecy. W takich warunkach w życiu nie zaśnie! Nagle zza drzwi dobiegło znajome ciche skomlenie. Po chwili drzwi powoli się otworzyły, a wielki czarny pies podtruchtał do niej, patrząc na nią pytająco swoimi błękitnymi oczami. Dziewczyna odruchowo się uśmiechnęła i podrapała go po głowie. Już dawno mu wybaczyła. Pies chyba to zrozumiał, bo zamerdał radośnie ogonem i władował jej się do łóżka, mocno do niej przytulając. Jade również się w niego wtuliła, czując się bezpiecznie. Już po chwili czarny kot i czarny pies spali razem wtuleni w siebię, czując, że wszystkie konflikty i nieporozumienia już dawno poszły w niepamięć i wreszcie wszystko jest na swoim właściwym miejscu. 
~~~~~
Witam was serdecznie, z nowym rozdziałem ;) Jak pewnie zauwazyliście, mamy nowy, piękny szablon za który bardzo dziękuje Alice_Alis <3 W sumie to jest tak jakby o niczym, ale to dopiero takie wprowadzenie ;>

wtorek, 12 listopada 2013

Rozdział II

Jade szybko wybiegła z samochoodu, aby jak najszybciej spotkać się z chłopakami w Dziurawym Kotle - barze niewidocznym dla mugoli, z którego dało się przejść na Pokątną. Kiedy tylko otworzyła drzwi, od razu rzuciła jej się w oczy znajoma czarnowłosa postać w okularach. 
- James! - Jade rzuciła się w jego kierunku i mocno go uścisnęła. - Nawet nie wiesz, jak się za wami wszystkimi stęskniłam! Jak tam z Lily, dalej cię unika? 
- No kogo moje piękne oczy widzą! Jade - nasza jedyna, wyjątkowa i niepowtarzalna Huncwotka! Też się za wami stęskniłam - James ze śmiechem odwzajemnił jej uścisk. - Lily dalej mnie nie lubi, ale się nie zniechęcam. A Syriusza gdzie zgubiłaś? 
- Powinien zaraz przyjść, pomaga przepakować bagaże bagaże do samochodu twoich rodziców i jeszcze ustala sobie ostatnie rzeczy z Regalusem - dziewczyna spojrzała na niego znacząco. 
- Jeśli tak to spoko - James wyszczerzył zęby w uśmiechu. - O, popatrz, już idzie. 
- Rogaczu, ale ja cię dawno nie widziałem! - Syriusz rownież uścisnął go jak brata. - Przytyłeś stary! 
- No a ty schudłeś - James szturchnął go przyjacielsko. - Matka dalej cię głodzi? 
- Nooooo... Jade przemyca dla mnie jedzenie - ze śmiechem poczochrał dziewczynie włosy, a ona spojrzała na niego z rządzą mordu w oczach. - Ej, a Lupin i Glizda gdzie? 
- Czekają już na nas pod księgarnią Esy i Floresy, bo jak zwykle jesteście już spóźnieni. 
- Dużo? 
- 15 minut. 
- No sorki, straszne korki były - Syriusz wyszczerzył się do niego. - Ale już jesteśmy, kupujemy szybko rzeczy i można zacząć wielki tygodniowy melanż! Co wy na to, żeby wybrać się do jakiegoś mugolskiego sklepu i kupić trochę wódki? Podobno polska najlepsza - uśmiechnął się chytrze do Jamesa, który odpowiedział mu takim samym uśmiechem. Tak, to na pewno będzie fajny tydzień. 
***
Remus stał pod księgarnią, nerwowo ściskając w rękach zawijątko. Było to coś, co miał przekazać Jade od jego matki, jednak nie miał pojęcia, co to może być. Był zdenerwowany spotkaniem z przyjaciółmi, do tego wszystko bo bolało, po wyjątkowo bolesnej przemianie, podczas której dodatkowo musiał natknąć się na jakiegoś wielkiego rozwścieczonego dzika z młodymi. Skrzywił się, na samo wspomnienie wczorajszej nocy. Nagle poczuł, że ktoś od tyłu zasłania mu oczy. Odwrócił się, od razu przytulając stojącą za nim Jade. Boże, jak ta dziewczyna ładnie pachnie! Całą siłą woli puścił ją i uśmiechnął się do niej promiennie. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech. 
- Nawet nie wiesz, jak się o ciebie martwiłam! Wszystko w porządku? 
- Taaa... 
- Dobra, przecież widzę, że nie jest w porządku - dziewczyna przyjrzała się nowym bliznom na jego twarzy i dłoniach. - Co się stało? No mów, przecież ja nie gryzę, postaram się jakoś pomóc! - powiedziała to w taki łagodny i uroczy sposób, że Remus miał ochotę ją przytulić i nigdy nie puścić. Troszczyła się o niego! Ta cudowna nieziemska istota się o niego troszczyła! Nie mógł jej jednak powiedzieć całej prawdy. Nie teraz i nie tutaj. 
- Wszystko w porządku, serio, po prostu mój mały futerkowy problem znowu daje o sobie znać - zdobył się na wymuszony uśmiech. - O, zapomniałbym, masz, to od mojej mamy, miałem ci to przekazac - starając się zmienić temat, wcisnął jej do ręki małe zawiniątko. Dziewczyna spojrzała na niego ze zdziwieniem. Przecież nie oczekiwała żadnego prezentu, urodziny ma dopiero za tydzień. Delikatnie rozwinęła zawiniątko i jej oczom ukazał się piękny naszyjnik, zawieszony na rzemyku maleńki złoty lew. Obok była jeszcze kartka. 

Jade, kochanie! 
Remus opowiadał mi, że od kiedy jesteś animagiem, masz problem ze swoimi zmianami wyglądu. Ten drobiazg ma ci w tym troszeczkę pomóc, mam nadzieje, że się podoba. Ucałowania ode mnie i mojego męża (mam nadzieje, że Remus ucałuje cię osobiście, więc nie muszę tego pisać). 
Hope Lupin

Dziewczyna drżącymi rękami wyjęła naszyjnik, przyglądając mu się uważnie. Był naprawdę piękny, a fakt, że dała jej go matka Lupina sprawiał, że naszyjnik miał dla niej jeszcze większe znaczenie. Ze łzami w oczach wspięła się na palce i zarzuciła Remusowi ręce na szyję. 
- Luniaczku, to jest cudowne, bardzo ci dziękuję! - wyszeptała i delikatnie pocałowała go w policzek, a chłopak poczuł się tak, jakby tysiące motyli tańczyło makarenę w jego żołądku. Tak, kochał ją, pokochał ją już wtedy w pociągu, kiedy siedząc na kolanach u Syriusza, zagadała do niego, a on zakochał się w tych jej pięknych oczach. Kochał ją, no ale kurde, jest przecież wilkołakiem! Co, jeśli kiedyś, niechcący zrobi jej krzywdę? Nie wybaczy sobie tego! Ale przecież ona jest animagiem, zna cię od pięciu lat i nigdy nie uważała, że to, że jesteś wilkołakiem to coś złego! - podpowiadał jakiś cichy głosik w jego głowie. No tak, ale przecież ona i tak by go nie chciała... Jest piękną dziewczyną, w której kochają się tysiące chłopaków, a on? Jakimś durnym kujonem i prefektem, z bliznami na twarzy. Poza tym, ten anioł uważa go tylko za przyjaciela... Potrząsnął głową, chcąc pozbyć się z niej tych dziwnych myśli i po prostu mocno objął ją ramieniem, wciągając do płuc czekoladowy zapach jej włosów. Nie wiedział, że w tej samej chwili w głowie dziewczyny rozgrywa się bardzo podobna walka, pomiędzy sercem a rozumem...
Ich chwile szczęścia przerwał cichy gwizd Syriusza, który stał kawałek dalej, razem z Jamesem i Peterem. 
- Dobra gołąbeczki, zbieramy się, moi rodzice już czekają - James uśmiechnął się do nich, puszczając oko do Remusa, który spłonął rumieńcem. Co dziwne, rumieniec wkradł się rownież na twarz Jade. 
- Ale... My nie mamy książek? - spytała z wahaniem. - A ja miałam jeszcze kupić sobie miotłę! 
- O to się nie martwcie - Syriusz spojrzał na nich z huncwockim uśmiechem na ustach. - Nie chceliśmy wam przerywać, więc sami zrobiliśmy za was zakupy! 
- Wyglądaliście razem tak słodko! - zapiszczał dławiący się ze śmiechu Peter. 
- Spadaj Glizda! - Jade fuknęła na niego jak rozwścieczona kotka. - Nie muszę ci chyba przypominać, że dla szczura bliskie towarzystwo głodnego i złego kota raczej nie jest bezpieczne! 
Chłopak zapiszczał i wycofał się, wpadając na stojące za nim skrzynie, a pozostali Huncwoci ryknęli śmiechem. Peter spojrzał na nich z wyrzutem, jednak po chwili do nich dołączył. Byli to w końcu Huncwoci - na nich nie dało się gniewać, a on, Peter, był dumny, że jest jednym z nich. 
***
Kiedy tylko wszyscy w piątkę znaleźli  się u Jamesa, a Jade poszła się wykąpać (chociaż wszyscy byli zgodni, że pachnie bardzo ładnie), rozpoczęło się przepytywanie. 
- Dobra Luniaczku, Jade teraz nie ma, to sie spowiadaj, co się tak obściskiwaliście na Pokątnej? - spytał Syriusz z błyskiem w oku. 
- Nie mam pojęcia, o co ci chodzi, po prostu mnie przytuliła, to wszystko - Remus nagle niezwykle zainteresował się swoimi butami.
- Czyżby? - do Syriusza dołączył James, uśmiechając się w wyjątkowo huncwocki sposób. - Bo my widzieliśmy coś zupełnie innego...
- Co widzieliście? - tym razem chłopak spojrzał na nich z widocznym przerażeniem w oczach. 
- Wystarczająco dużo Luniaczku, wystarczająco dużo... Więc teraz lepiej nie ściemniaj, tylko lepiej się tłumacz - Łapa puścił mu oko, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia z Rogaczem. 
- Muszę? - widząc zdecydowany wzrok przyjaciół, Lupin westchnął głośno. - Nic takiego się nie stało, po prostu dała mi buziaka w policzek, bo przekazałem jej prezent od mojej mamy... 
- Ale chciałbyś, żeby coś się stało, no nie? - tym razem do rozmowy wtrącił się Peter, zapominając na chwilę o swoich słodyczach. - Ona jest taka słodka jak najlepsza czekolada z Miodowego Królestwa! - wykrzyknął, sprawiając, że przyjaciele demonstracyjnie się od niego odsunęli. 
- O kim rozmawiacie? - nagle w pokoju pojawiła się... 
- Ruda? - Syriusz aż zakrztusił się czekoladową żabą. Skąd w ich pokoju nagle znalazła się LILY EVANS? 
- Liluś, umuwisz się ze mną? - Potter również mocno się zdziwił, jednak zaraz przywołał na twarz swój typowy huncwocki uśmiech. 
- Taaa, chciałbyś - 'Lily' ze śmiechem poprawiła grzywkę, która zasłaniała jej niebieskie oko i przy okazji zdzieliła Jamesa po głowie. - No ale nieźle mi wyszło, no nie? 
James, który patrzył na nią z otwartymi ustami pokiwał z niedowierzaniem głową. 
- Wow. Serio, myślałem, że jakimś cudem deportowała tu się Evans. 
- Spoko - dziewczyna uśmiechnęła się, zamknęła oczy i już po chwili stała przed nimi zwykła Jade. - Tak o wiele lepiej. No dobra, to teraz mówcie, w kim takim zakochał się nasz maleńki Lunieczek? - usiadła miedzy Blackiem i Potterem, dokładnie na przeciwko Lupina i z huncwockim uśmiechem na ustach popatrzyła mu w oczy. 
Remus poczuł, że od tego spojrzenia jej pięknych oczu robi mu się gorąco. Musiał jak najszybciej opłukać twarz wodą. Szybko wstał i wybiegł do łazienki, mamrocząc coś o tym, że pilna potrzeba i już go nie było. Pozostali w pokoju Huncwoci spojrzeli po sobie znacząco. W końcu odezwał się Syriusz, z miną, z której nie można było nic odczytać. 
- Myślę, że Lunatyk sam ci o tym powie, kiedy dojrzeje do tej decyzji. Albo możemy mu troszkę pomóc - na jego twarzy znowu można było dostrzec znajomy uśmiech. - Co powiecie, na grę w butelkę? 
- Może być - dziewczyna wzruszyła ramionami. W sumie pytanie było skierowane głownie do niej, bo pozostali zawsze byli chętni. - Ale pod jednym warunkiem, nie każecie mi całować nikogo, W SZCZEGÓLNOŚCI Glizdy! 
- Ale czemu nie? Masz coś do naszego kochanego Glizdagonka? Czy po prostu wolisz całować Luniaczka? - Syriusz poruszył znacząco brwiami, za co oberwał od Thirwall poduszką. - Au, a to za co? 
- Za niewinność - Jade bardzo starała się ukryć rumieniec, który wkradł się na jej policzki. - A idź se sam całuj Petera, czy Pottera, czy kogo tam sobie wolisz - w jego stronę poleciała kolejna poduszka. 
- No, Jadeuniu, tylko proszę bez agresji - miedzy nimi ze śmiechem stanął James, za co od razu dostał podwójnie poduszką - od Jade i od Łapy, bo nie trafił w Jade. Rogacz nie pozostał im dłużny. Po chwili do bitwy dołączyli jeszcze Peter i Lupin, który właśnie wrócił z łazienki. Kiedy skończyli zabawę, cały pokój był zawalony pierzem i nie było w nim ani jednej całej poduszki. 
Kiedy w końcu zostało posprzątane i każdy leżał już w swoim łóżku, James nagle wpadł na pewien genialny, jego zdaniem, pomysł. 
- Ej, Łapciu, a gdyby tak znaleźć Jade jakiegoś fajnego chłopaka? - szturchnął zasypiającego już Syriusza. 
- Zapomnij stary, ja się już w takie rzeczy nie pakuje - Łapa przewrócił się na drugi bok, przy okazji przykrywając się mocniej kołdrą. 
- Ale no weź! Proooooszę! Żeby się tak jakoś zbliżyły z Lilką, to wtedy moża zacznie z nią gadać o tym, jacy jesteśmy fajni! 
- Spadaj człowieku, ja chcę spać! I niby kogo takiego chcesz jej znaleźć? 
- A na przykład Lunio? 
- Co Lunio? 
- No gdyby tak ją z Luniaczkiem zeswatać? To łazilibyśmy na potrójne randki! Ja z Lilką, Jade z Luniem a ty też byś sobie kogośtam znalazł! No i jeszcze Peter ze swoją czekoladą! Fajnie byłoby, no nie? 
- Może... Ale daj mi się wreszcie wyspać! Jak mnie jeszcze raz obudzisz, to uwierz mi, jak jutro rano wstaniesz, będziesz miał nie miłą niespodziankę! - warknął i jeszcze głębiej zagrzebał się w kołdrze. Po chwili z jego łóżka zaczęło dobiegać miarowe chrapanie. 
James tylko roześmiał się sam do siebie. Tak, jego genialny plan naprawde był wspaniały. Przecież naturalnym odruchem każdej dziewczyny, było pochwalić się swoją nową zdobyczą, a z tego roku w Gryffindorze tylko one dwie - Ruda i Czarna. Więc kiedy tylko Jade zacznie chodzić z Remusem, od razu będzie musiała opowiedzieć o tym jakiejś dziewczynie - i wtedy wypadnie na Lily. Zaczną opowiadać sobie wszystko, staną się najlepszymi przyjaciółkami, wtedy Ruda przekona się, że James wcale nie jest taki zły i da mu szanse. Tak, plan był naprawde wspaniały. Chłopak z samozadowoleniem spojrzał na swoje zdjęcie, wycięte z Proroka Codziennego, przedstawiajace go w chwili łapania złotego znicza. Pod zdjęciem był podpis "Czyżby najlepszy szukający naszych czasów?" 
- James, jesteś wspaniały, zabójczo przystojny, inteligentny, a do tego jeszcze z ogromnym talentem do quidicha! - uśmiechnął się do zdjęcia. - Zdobędziesz wszystkie laski, żadna ci sie nie oprze, a Lilka już niedługo będzie twoja! Będziecie żyć długo i szczęśliwie, jak jacyś... Au! - przerwał, bo poczuł nagły cios w tył głowy. Za nim stał rozczochrany Syriusz w samych bokserkach, a w ręce trzymał poduszkę. - Co ci?
- Potter, pedale, wiesz która godzina?
- 1 w nocy? 
- 3 w nocy, a ty dalej gadasz do zdjęcia! Jesteś moim najlepszym kumplem, ale obiecuję ci, jak mnie jeszcze raz obudzisz, to rano obudzisz się w jednym łóżku z Glizdą  bez ubrań! 
- Spoko Łapciu, wrzuć na luz, już idę spać - wyszczerzył do niego zęby. - A więc co sądzisz o moim genialnym planie? 
Tego już było Łapie za wiele. Rzucił w Rogacza poduszką, jednak ten nie pozostał mu dłużny. Niechcący jedna poduszka trafiła w Jade, która obudziła Remusa i Petera i już po chwili wcześniej przerwana walka rozgorzała na nowo. Było im wszystko jedno, że jest już prawie ranek - byli przecież Huncwotami i mieli wakacje. Nic się chyba nie stanie, jeśli raz będą mieli sińce pod oczami - mają teraz czas, aby przede wszystkim dobrze się bawić! 
~~~~~
Tutaj taki rozdział, napisany prawie w całości na fizyce, przez co dostałam jedynkę za nieuważnie na lekcji i teraz muszę przepisywać od początku cały zeszyt, ale sądzę, że było warto ;P Pokazuje on relacje panujące między Huncwotami i ich sposób bycia ;D 

CZYTASZ=KOMENTUJESZ!!! 

Mam nadzieje, że pod tym postem będzie więcej komentarzy niż pod poprzednim ;*